Węgierski forint znów tonie. Złoty na razie się trzyma

Wielkie nerwy na rynku walutowym. Kurs forinta wobec euro spadł do najniższego poziomu w historii. Na szczęście nasz złoty i czeska korona oraz warszawska giełda nie podążyły tym tropem.

Po godz. 11.00 za jedno euro trzeba było płacić rekordowe 311 forintów. Przed godz. 14.00 było tylko nieco lepiej - 310 forintów za euro. Ale jeszcze w zeszły piątek euro kosztowało 295 forintów i nikt nie przewidywał, że węgierska waluta znów będzie biła rekordy słabości.

Na szczęście kolejna odsłona dramatu węgierskiej waluty na razie nie uderzyła w notowania naszego złotego, który od rana do godz. 14.00 umocnił się o 3 gr. Tuż po południu za jedno euro inwestorzy płacili 4,72 zł. Na węgierskie kłopoty nie zareagowała też czeska korona. Poranne wzrosty utrzymały się też na giełdach akcji, które wcześniej nerwowo reagowały na zamieszanie na rynku walutowym - w Warszawie WIG20 tuż przed godz. 14.00 zyskiwał prawie 2 proc.

Według analityków nagła wyprzedaż węgierskiej waluty może się łączyć z przedpołudniowym oświadczeniem pięciu banków centralnych Europy Środkowej. Wspólnie apelują one do państw członkowskich "starej" Unii Europejskiej, by nie traktować ich jako jednorodnego regionu, z tymi samymi problemami ekonomicznymi. Pod oświadczeniem podpisali się przedstawiciele banków centralnych Polski, Czech, Słowacji, Rumunii i Bułgarii.

Analitycy ze zdumieniem podkreślali, że nie było wśród nich węgierskiego banku centralnego. W świetle głównego postulatu zawartego we wspólnym dokumencie, by "określać problemy istotne dla każdego z państw oddzielnie", inwestorzy zaczęli się obawiać, że Węgry, mające duże problemy finansowe, mogą zostać wyizolowane jako czarna owca regionu. Tak interpretowali wyprzedaż forinta analitycy finansowego serwisu internetowego Portfolio, cytowani przez agencję Reuters.

Tuż przed godz. 14.00 agencja AFP podała, że węgierski bank centralny przyłączył się do wspólnego apelu pięciu banków naszego regionu. Nie wiadomo, czy to podziała uspokajająco na inwestorów z rynku walutowego. W pierwszych minutach po tym, jak Węgrzy zgłosili swój akces do apelu forint tylko symbolicznie poszedł w górę.

Jeden z węgierskich inwestorów, cytowany przez agencję AP, za kłopoty forinta obwinia węgierskiego premiera Ferenca Gyurcsany'ego. - Zamiast przekonywać, że notowania forinta nie odzwierciedlają makroekonomicznej sytuacji Węgier, premier zajął się bezskutecznymi próbami zdobywania pieniędzy dla całego regionu.

W weekend Gyurcsany usiłował przekonywać "starą" Unię podczas kryzysowego szczytu w Brukseli, by wyasygnowała na pomoc dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej 190 mld euro. Nic nie wskórał, nie uzyskał też poparcia Polski. Premier Tusk na każdym kroku przekonywał, że nasz kraj jest w dobrej sytuacji finansowej i wsparcia nie potrzebuje. A do inwestorów apelował, by nie wrzucali wszystkich państwa naszego regionu do jednego worka.

Analitycy obawiają się, że mimo wszystko kłopoty forinta mogą prędzej czy później odbić się na notowaniach złotego. - Awersja do ryzyka jest nadal wysoka, a nasz region przez wielu inwestorów jest traktowany jak jeden koszyk, więc sytuacja w jednym kraju wpływa na kraje sąsiednie. Ale złoty na razie reaguje nieźle, bo perspektywy naszej gospodarki są jednak lepsze niż węgierskiej - powiedział Reutersowi główny ekonomista Banku Millennium, Grzegorz Maliszewski.

Copyright © Agora SA