Z pracą, na którą inni patrzą krzywo, Piotr Krupa oswajał się od dzieciństwa. Za PRL-u rodzice prowadzili bowiem na Dolnym Śląsku własną firmę - piekarnię wafli do lodów. Jak mówi, na zewnątrz było „opresyjnie”. Przez to, że rodzice prowadzili prywatny biznes, siostra nie mogła na przykład iść do przedszkola. – Relacje i więzi budowaliśmy w zakładzie rodziców, żeby sobie rekompensować wrogość do prywatnego biznesu. Do pracowników mówiłem ciociu i wujku – mówi Krupa.
Na studia prawnicze do Wrocławia pojechał za dziewczyną, potem żoną, Sylwią Krupą. Chciał zostać sędzią, ale pochłonęła go własna firma. Pierwszą, doradczą, założył z kolegą ze studiów Wojciechem Kuźnickim. Za grosze robili za prawników papierkową robotę: pisali apelacje, kasacje, pozwy.
Potem założyli wydawnictwo prawne Kruk i pisali książki - komentarze do ustaw. Krupa zainwestował w jego stworzenie pieniądze, które dostał na ślub. - Pierwsza książka dotyczyła zatrudnienia i rehabilitacji osób niepełnosprawnych i na niej zarobiliśmy pierwsze prawdziwe pieniądze – mówi Krupa.
Firma poszerzyła potem usługi o porady prawne. Korzystały z nich firmy Eris, Impel, Curtis.
Początki Kruka jako firmy zarządzającej wierzytelnościami to koniec lat 90., gdy na rynek zaczęły wchodzić systemy ratalne i telefonie komórkowe. Ze spłatami rat było różnie, Krupa dostrzegł więc szansę w zajęciu się odzyskiwaniem wierzytelności. Zaniepokojonym rodzicom i sobie tłumaczył: "Nic złego nie robi, bo konieczność oddawania długów to norma społeczna. I on chce stać na jej straży".
Osoby zadłużone widziały to oczywiście inaczej, a metody ściągania długów przez pracowników Kruka kwestionował także Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Kilkanaście lat temu dwa razy ukarał firmę Krupy za naruszanie praw osób zadłużonych.
Pod koniec zeszłej dekady Kruk zaczął działać inaczej: zamiast odzyskiwać długi na zlecenie banku, część wykupywał na własny rachunek, a potem rozkładał zaległości osobom zadłużonym na raty. Mogły one nawet wskazać miesięczną kwotę spłat. - Dzięki temu powoli wychodziły z zadłużenia, a firma przyzwoicie zarabiała na tej polubownej działalności - mówi Krupa.
Zysk netto Kruka w zeszłym roku wyniósł 248 mln zł, a przychody były trzy razy wyższe. Natomiast Krupa, z majątkiem szacowanym na 474 mln zł, zajmuje 92. pozycję na liście najbogatszych Polaków magazynu "Forbes". Jak mówi biznesmen, robi wszystko, by walczyć też z nieprawdziwymi według niego stereotypami i zmieniać wizerunek branży.
– Windykacja źle się kojarzy, bo wcześniej firmy traktowały osoby zadłużone jak oszustów. My do nich podchodzimy jak do klientów. Zresztą większości po prostu powinęła się noga w życiu. Nie zadłużyli się specjalnie i nie mieli złych intencji. To w gruncie rzeczy uczciwi ludzie, których obsługujemy tak, jak my sami chcielibyśmy być traktowani w takiej trudnej sytuacji – mówi Krupa.
Kruk zatrudnia 3 tys. osób, obsługuje 6,3 mln zadłużonych osób i firm. Wśród tych, z którymi udaje się nawiązać kontakt, a takich jest do 60 proc., większość korzysta z oferty Kruka i stopniowo spłaca swoje długi. Resztę spraw rozpatrują sądy.
Kruk od lat jest największą firmą zarządzającą wierzytelnościami w Polsce, ale zdobył też zagraniczne rynki. Obsługuje zadłużonych klientów w Rumunii, Czechach, na Słowacji, w Niemczech, Hiszpanii i we Włoszech.
Biznesowe zainteresowania Krupy są jednak różnorakie. Na Mazurach ma 800-hektarowe gospodarstwo rolne, na którym uprawia pszenicę. Na wrocławskim Rynku razem z żoną otwiera galerię sztuki nowoczesnej Krupa Gallery, ma też 30 proc. udziałów we wrocławskiej telewizji Echo24.
Piotr Krupa znany jest też z zamiłowania do biegania i morderczych triatlonów. Jak jednak przyznaje, niedawno urodziła mu się córka i na treningi za bardzo nie ma już czasu.
*Piotr Krupa jest finalistą 15. edycji konkursu EY Przedsiębiorca Roku 2017 w kategorii Produkcja i Usługi.
Partnerami 15. edycji konkursu Przedsiębiorca Roku - są: PKO Bank Polski, Polski Fundusz Rozwoju, Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie, "Gazeta Wyborcza", Harvard Business Review Polska, Puls Biznesu, TVN24 BiS.
Wszystkie komentarze
Na szczęście, moja sytuacja nie była bardzo trudno, a kwota nie była oszałamiająca, więc było łatwiej, ale chyba zawsze jest trochę trudno rozmawiać o długach. Obsługa była normalna, ludzka. Jeśłi faktycznie podchodzą po ludzku do wszystkich - TO BARDZO DOBRZE.
Ktoś te długi musi zbierać, niech to będzie robione humanitarnie.
A może nikt nie musi ich zbierać, niech szefowie firm odżałują te 0,05% strat z tego tytułu (nie raz windykacja wychodzi drożej niż olewka) albo podniosą płace na tyle, żeby ludzie nie musieli brać co miesiąc chwilówek i kupować tostera na raty.
Rzecz w tym, że oni odkupują te długi za kilka % wartości. Podkreślam: KILKA %. Wierzyciel, któremu nie zapłacono jest konkretnie stratny, ale czyści bilans i statystyki. Tu do akcji wkraczają windykatorzy i gdy uda im się cokolwiek odebrać, to pieniądze te nie wracają do wierzyciela tylko stanowią zysk wydrwigrosza. Jest to zatem działalność szkodliwa i nieuczciwa, tak wobec wierzyciela, jak i dłużnika.
O to samo pytałem wyżej... Dno się tutaj robi...
Próba ocieplenia wizerunku windykatorów? Serio? Gazeto, ogarnij się...
A cóż jest złego w firmach windykacyjnych?
W firmach nic. Ale w artykule reklamowym udającym tekst dziennikarski - owszem.