Korporacja agentów nieruchomości do rozbicia

PiS wypowiedział wojnę kolejnej korporacji zawodowej - licencjonowanym pośrednikom w obrocie nieruchomościami. Czy konsumenci na tym stracą, czy zyskają?

Żeby pośredniczyć w transakcjach nieruchomościowych, nie wystarczą chęci. Trzeba mieć jeszcze licencję. Uzyskuje się ją m.in. po ukończeniu kursu i zdaniu egzaminu przed Państwową Komisją Kwalifikacyjną. Trzeba na to poświęcić sporo czasu i pieniędzy. Ten, kto zlekceważy ten wymóg, sporo ryzykuje. Przyłapanemu na pośredniczeniu bez licencji grozi bowiem w najlepszym razie grzywna (do 5 tys. zł). Ustawa o gospodarce nieruchomościami przewiduje też karę aresztu (do trzech miesięcy ) lub ograniczenia wolności (obowiązek meldowania się w komisariacie policji, zakaz wyjazdów itp.).

Tymczasem w projekcie nowelizacji tej ustawy, nad którą pracuje już Sejm, rząd zaproponował wykreślenie kar. Licencja co prawda nadal ma być obowiązkowa, ale jej brak nie wiązałby się z żadnymi sankcjami.

- To paranoiczny układ - komentuje szef Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości Aleksander Scheller. Jego organizacja chce przekonać posłów, że ten pomysł jest szkodliwy dla rynku. - Pośrednik musi umieć poruszać się w gąszczu skomplikowanych przepisów. Jeśli wolno będzie prowadzić tego typu usługi bez licencji, wezmą się do tego przypadkowi ludzie, niemający odpowiedniej wiedzy fachowej.

Co na to rząd? W uzasadnieniu do projektu milczy na ten temat. W Ministerstwie Budownictwa dowiedzieliśmy się tylko tyle, że resort chciał zaostrzenia kar dla nielegalnych pośredników, ale rząd uznał, że tę kwestię powinien załatwić rynek.

Być może pomysł z wykreśleniem kar za brak licencji ma doprowadzić do spadku cen. Działające na czarno agencje są na ogół tańsze od legalnych, które biorą około 3 proc. od wartości transakcji (i to od obydwu stron). Legalne firmy - chcąc się utrzymać na rynku - musiałyby obniżyć ceny. - Rząd chce, aby usługi pośredników stały się dla ludzi bardziej dostępne - mówi nasz rozmówca w resorcie budownictwa.

Kandydaci na pośredników coraz częściej oskarżają resort budownictwa, że z licencji zrobił dochodowy biznes dla urzędników i organizatorów szkoleń. Przygotowanie do egzaminu trwa około dwóch lat i kosztuje kilka tysięcy złotych. Problem jednak w tym, że nieliczni zdają egzamin. Ze statystyk Ministerstwa Budownictwa wynika, że ostatnio jego część pisemną oblewało przeszło dwie trzecie egzaminowanych. Na ustnej odpadała prawie połowa.

- Okazuje się, że cała wiedza zdobyta w czasie kursu i praktyk na nic, bo na egzaminie pojawiają się pytania, które niewiele mają wspólnego z pracą pośrednika. Mnie na przykład pytano m.in. o czyszczenie kominów. To wygląda na ograniczanie dostępu do zawodu - twierdzi Alicja Cybulska. Jest ona jedną z ponad tysiąca osób, które w grudniu przystąpiły do części pisemnej egzaminu. Oblało 800 osób, w tym Cybulska. - Przypuszczam, że jeszcze połowa odpadła po egzaminach ustnych - mówi. - Oczywiście można ponowić próbę. Za każdy egzamin pisemny płaci się Ministerstwu Budownictwa 500 zł, za ustny zaś - 400 zł - wylicza niedoszła pani pośrednik, która ma wyższe wykształcenie w dziedzinie zarządzania i dyplom MBA.

Obecnie w całym kraju działa ok. 6,2 tys. licencjonowanych pośredników. Nikt nie wie, ilu działa w szarej strefie. Inspekcja Handlowa przyłapała niedawno siedmiu nielegalnych pośredników (po skontrolowaniu 118 agencji w kilku miastach). Ale sami kontrolerzy przyznają, że jest to czubek góry lodowej, np. kiedy dostali donos na nielegalną agencję w prywatnym mieszkaniu, mogli co najwyżej pocałować klamkę.

Polska Federacja Rynku Nieruchomości będzie zabiegała o utrzymanie przynajmniej grzywny. - Ukarany nią przedsiębiorca trafi do rejestru skazanych, co znacznie utrudni mu życie, np. przez pięć lat nie będzie mógł robić kariery w samorządzie terytorialnym - mówi Scheller.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.