Każdy z nich ma inną przeszłość. Tomasz Kwaśniewski to syn założycieli firmy Mosso, który przejmuje fortunę rodziców i sam osiąga w biznesie pierwsze sukcesy, Magdalena Górska-Warchoł przez lata pracowała w konsultingu, a z Jackiem Szlendakiem znała się z firmy tworzącej oprogramowanie do zarządzania klubami fitness. Ten biznesowy kwartet uzupełnił od lat działający na rynku zdrowia pochodzący z Białegostoku Robert Ołtarzewski.
Idea? Wejść na wart 6 mld zł rynek suplementów diety, ale z produktem premium, który sprzedawać będzie się sam, przez polecenia w mediach społecznościowych, a nie reklamy w radio przekonujące, że "konar zapłonie", a syndrom niespokojnych nóg zniknie.
Miejsce? Instagram. To tam jest cała masa kobiet, które chcą zadbać o zdrowie. A jak już zdobędzie się ich zaufanie, to z klientki stają się ambasadorkami marki.
Efekt? Śmiało można powiedzieć o nich, że to wzorzec start-upu z Sevres. Wystartowali w 2019 roku, szybko rozepchali się na trudnym rynku. Teraz mają przychody idące w dziesiątki milionów złotych, a kilka miesięcy temu zainwestował w nich amerykański koncern USP Zdrowie.
Magdalena Górska-Warchoł, Jacek Szlendak, Tomasz Kwaśniewski i Robert Ołtarzewski z Health Labs Care właśnie zostali finalistami w konkursie EY Przedsiębiorca Roku.
Tomasz Kwaśniewski: Można. Mamy taki produkt jak Boost Me. Rynek kawy nie jest mały, ale i po nasz produkt chętnie sięgają klienci.
Jacek Szlendak: Od początku chcieliśmy robić produkty najwyższej jakości, bez żadnych kompromisów. Zależało nam, aby zadbać o środowisko, nie pakować w plastik, tylko w biodegradowalne opakowanie lub szkło nadające się do recyklingu. Nie chcieliśmy też żadnych wypełniaczy. To już była wręcz obsesja, że każdy element tego produktu ma być na najwyższym możliwym poziomie.
Czytaj też: Znamy finalistów Przedsiębiorcy Roku EY. W tym roku szczególna edycja. Dlaczego?
Działamy też wbrew standardowym strategiom i "mądrym książkom", które by powiedziały: przyjrzyj się, jak wygląda półka w sklepie, w popularnej drogerii i przebij ich ceną. Tam dominują produkty po 20 zł, czasem trochę więcej. Nie ma natomiast niczego w naszej cenie, czyli często powyżej 100 zł, a czasem zbliżając się do 200 zł. A mimo wszystko udaje się nam znaleźć klientów. Powód?
Popatrzmy na suplementy magnezu. Tu najpopularniejsze produkty sprzedawane pod różnymi markami osiągają ceny 25-30 zł. I mamy nasz magnez za 139 zł.
Teraz jednak spójrzmy na etykietę. W większości tych popularnych produktów ilość jonów magnezu, czyli tego, co rzeczywiście chcemy przyjąć, wynosi ok. 30-50 mg, najczęściej ze słabo przyswajalnej formy magnezu. Reszta to sam biały proszek, który nam nie pomoże. A u nas tych jonów jest 396 mg w dawce dziennej. Jesteśmy więc droższym produktem, ale mamy więcej jonów magnezu, i to z czterech różnych form. Patrząc zatem na skuteczność suplementacji, jesteśmy nieporównywalni.
Jacek Szlendak: Tak, ale tę etykietę po prostu trzeba przeanalizować, a nawet spróbować ją zrozumieć. Musimy jako klienci chcieć to robić. Udało nam się już zwiększyć tę świadomość. Nasza firma stoi więc na edukacji. Na Instagramie robimy cały cykl, jak czytać etykiety.
Gramy fair, dla nas suplementy diety to nie cukierki, nie można ich brać cały czas. Trzeba robić przerwy, robić badania, sprawdzać poziomy. Mówimy jednak o tym wprost, wszystko transparentnie komunikujemy. I gdy klient nam zaufa, to się nie zawiedzie.
Jacek Szlendak: Dokładnie. Mamy od nowego roku już nawet prawo, które reguluje, co można, a czego nie można mówić w kontekście suplementów. Ktoś dostrzegł, że firmy tu przesadzały. Mieliśmy przykłady koncernów, które na potrzeby kampanii reklamowych tworzyły pseudoprzypadłości medyczne, a potem w reklamach przekonywały, że ich specyfiki rozwiązują te problemy.
Jacek Szlendak: Rzeczywiście, przez firmy, które zepsuły suplementom wizerunek, my musimy go teraz odbudowywać.
Popatrzmy na to, jak działają suplementy. Aby móc napisać na ich opakowaniu, że pomagają na przypadłość X, wystarczy dodać do składu substancję, która pomaga na tę dolegliwość. Problem w tym, że można wsypać do takiego opakowania – mówiąc obrazowo – jedno ziarenko tej substancji. I na etykiecie od razu pisać: działa na to i na to.
Robert Jakub Ołtarzewski: Podam tu przykład kurkumy. Możesz kupić w sklepie 500 mg kurkumy i ją zjeść. To jednak tylko zwykła, sproszkowana przyprawa. Jej biodostępność to 2 proc.
Robert Jakub Ołtarzewski: To wskaźnik pokazujący, ile tej substancji trafi do krwiobiegu i będzie aktywne. Inaczej – po prostu wchłanialność. Możesz więc kupić taki tani produkt, ale z niską biodostępnością lub wybrać naszą kurkumę, która ma biodostępność 39 razy większą i technologię przedłużonego uwalniania w organizmie. I tu, i tu połykasz kapsułkę. Tam jednak zjadasz bardziej piasek przyprawiony kurkumą niż coś, co może ci pomóc.
Magdalena Górska-Warchoł: Mamy bardzo świadomych klientów. To jednak zasługa nie tylko produktu, ale także nowoczesnego marketingu. Zaczęliśmy od social mediów, gdzie jakość naszych produktów weryfikowali konsumenci, a potem sami z siebie je rozpropagowywali. Obdarzyli nas więc zaufaniem i zaczęli dzielić się efektami działania dobrych suplementów. Dobry przykład to poprawa cery. W ten sposób staliśmy się wiarygodnym partnerem dla naszych klientów.
Magdalena Górska-Warchoł: Nie u nas. Wystarczy wejść na nasz instagramowy profil i zobaczyć, jakich mamy zaangażowanych konsumentów. No nie da się kupić 145 tys. osób, które będą pod każdym postem komentować, będą uczestniczyć w live’ach, czy innych aktywnościach.
Jacek Szlendak: To inaczej: można kupić tyle osób w Indiach. Tylko że dowolnym narzędziem możesz ich potem zweryfikować. A my mamy na naszym profilu ludzi z Polski, w ponad 90 proc. to kobiety. Notujemy też wysokie zaangażowanie i aktywność obserwujących.
Magdalena Górska-Warchoł: I nie dałoby się przez trzy lata kontynuować takiej ściemy. A jak ktoś w to nie wierzy, niech wejdzie na dowolny live na naszym profilu i zobaczy, ilu tam jest ludzi.
Jacek Szlendak: Jesteśmy w tej chwili w Polsce niekwestionowanym liderem na rynku sprzedaży bezpośrednio do klienta, nikt nie sprzedaje tak dużo jak my. Zdecydowana większość, bo 80 proc., przypada na internet, 20 proc. to sklepy, głównie zresztą sieci apteczne, trochę drogerii i sklepy ze zdrową żywnością.
Jacek Szlendak: To ciekawy przykład. Rossmann ma wszystkich klientów, pełen przekrój społeczeństwa, od najbiedniejszych do najbogatszych. Pytanie, po co idzie się do tego sklepu? Po podstawowe zakupy, uzupełnienie zapasów? Chcielibyśmy się na ich półki dostać – oczywiście z powodu masowości tej sieci handlowej. Musimy jednak wymyślić, jak zachęcić do kupienia naszego produktów w Rossmannie, jak wejść z ich klientem w interakcję.
Magdalena Górska-Warchoł: Specjalnie dobrane portfolio produktowe na półce w Rossmannie się obroni, wszystkie produkty już nie.
Tomasz Kwaśniewski: Wszystko zależy od tego, jakich gwiazd. Z pomocy influencerów oczywiście korzystamy, ale takich, na których nam zależy. Ja w tym pytaniu słyszę zarzut w stylu: "nieważne, co masz, weź gwiazdę, to to sprzedasz".
Jacek Szlendak: Nie współpracujemy z tymi gwiazdami, które są znane od lat z przeróżnej działalności. Widzimy, że to nie działa.
Robert Jakub Ołtarzewski: Ludzie już się nauczyli, że jak jest gwiazda, która coś promuje, to idzie za tym po prostu "kasa". To więc już nie sprzedaje.
Jacek Szlendak: Głównie zakłady zlokalizowane w Polsce, różne firmy, w zależności od produktu. To nie jest typowa produkcja kontraktowa, że idziesz do dużej fabryki farmaceutycznej i mówisz: "Chcę mieć produkt na włosy", a one na to: "Proszę bardzo, oto nasz produkt, przyklej tylko swoje logo". Tak to dziś w branży suplementów i kosmetyków działa.
Tomasz Kwaśniewski: Druga opcja to gotowe tzw. premiksy, czyli bazowe substancje stworzone z form chemicznych z najtańszych półproduktów. I do takiego premiksu możesz ewentualnie coś dodać od siebie, ale też bez zbytnich fanaberii. Ciężko jest więc znaleźć producentów, którzy spełnią nasze wymagania.
Jacek Szlendak: Same substancje sprowadzamy już sami, i to z całego świata. Musimy je przebadać, zmagazynować. Wynajmujemy tylko zakłady, by z naszych surowców powstał konkretny produkt.
Jacek Szlendak: Dokładnie. Działamy kontraktowo, a więc wchodzimy do fabryki, aby ze swoich surowców wyprodukować pożądany produkt na czyichś maszynach.
Jacek Szlendak: Osiągamy już wolumen, przy którym o własnym zakładzie warto zacząć myśleć. Tylko że my też tutaj nic nie musimy. Dużo większej marży na tym nie zyskamy, a wbrew pozorom produkcja to nie jest nasza główna działalność.
Własny zakład to raczej potrzeba bezpieczeństwa, jeszcze lepszego pilnowania procedur. A z drugiej strony także zachowania ciągłości dostaw i produkcji.
Tomasz Kwaśniewski: Uważam, że to jeden z kluczowych czynników naszego sukcesu. Tak jak tu siedzimy, są to cztery różne kompetencje, cztery różne charaktery, które potrafią się czasem ostro spierać. Nie ukrywam, bywa, że iskrzy, ale zawsze gramy do jednej bramki. Strategie wypracowujemy razem, negocjujemy je. To bardzo pomaga unikać błędów. Podpowiedź dla innych, którzy chcą mieć wspólników: musicie wszyscy być otwarci na krytykę. Każdy każdego powinien oceniać, a pozostali muszą być na to gotowi.
Robert Jakub Ołtarzewski: Mieliśmy też zawsze dwa biura, w Warszawie i Białymstoku. Pomagało więc i to, że w pewien sposób działaliśmy w rozproszeniu.
Tomasz Kwaśniewski: Dokładnie, to też było kluczowe (śmiech).
Wszystkie komentarze
Przykro to stwierdzić, ale cała Agora uprawia taki ordynarny marketing, że czasami ręce opadają. To jest robienie z myślących ludzi kompletnych idiotów.
Ba, w zasadzie to pół-oficjalnie. Artykuł pojawia się w ramach patronatu GW nad konkursem "Przedsiębiorca roku". Konkurs, jak możemy tu przeczytać, organizuje globalna firma kąsaltingowa. Model działania firm kąsaltingowych, czyli pompowanie baniek i pośredniczenie w sprzedaży dętych biznesów z jednego funduszu do drugiego wymaga właśnie takich biznesów, jak opisany w artykule. No więc w ramach marketingowego barteru logo wyborczej jest na gali wręczenia nagród, a w wyborczej prezentowane są te wspaniałe przedsiębiorstwa, które w najbliższym czasie przejdą z rąk jednego funduszu do drugiego.
Ciężko trenuję przez większość tygodnia po 2h dziennie, lubię pić kawę i uzupełniam dietę magnezem, dlatego się zainteresowałem. Produkt Health Labs wygląda interesująco. Ale padają też inne stwierdzenia w tym 'wywiadzie', np. :"Patrząc zatem na skuteczność suplementacji, jesteśmy nieporównywalni. ", albo "gramy fair" (to wyciągam z kontekstu, ale jednak takie stwierdzenie zobowiązuje).
Są jak najbardziej na rynku produkty innych firm, które również zawierają kilka odmian magnezu w dobrych dawkach, słoiczki są ze szkła, a jedyną dodatkową substancją jest celuloza, z której jest wykonana przezroczysta kapsułka. Sam używam takiego produktu innej firmy :-). Te "396mg w dawce dziennej", zobaczmy... Jak wszedłem na stronę, to się dowiedziałem, że to nie jest tak, jakby wynikało z wypowiedzi w wywiadzie, że jest jeden produkt zawierający 396mg 'dziennej dawki'. Nie :-) sprytnie podzielili to na dwa rodukty (bo po co kupować jeden, skoro można wybulić razy dwa??, głupie pytanie), jest wersja day i wersja night i to ta druga zawiera te nie 4 tylko 3 rodzaje magnezu. Także drodzy potencjalni klienci - uważajcie, bo to jest tak sprytnie pomyślane przez te mądre głowym żebyście wydali 2 x 139zł.
Odnośnie dawki, to trzeba zaserwować sobie 4 kapsułki tych dwóch różnych produktów, żeby przyswoić te 396mg.
Sprawdźmy teraz produkt firmy, której ja używam :-) Ja stosuję Taurynian magnezu firmy Yango (pod indywidualne potrzeby), ale oni mają coś innego w ofercie: Magnezivit, który zawiera w jednym suplemencie nie w dwóch (!) nie 3 ale 5 form magnezu i dodatkowo zestaw witamin z grupy B i jeszcze inne dodatki. Zawartość jonów magnezu: 250mg w 2 kapsułkach, czyli w 4 mamy nie 396 ale 500mg. Cena? Pierwszy z brzegu dostawca w necie oferuje go za 48zł, czyli 2.8 razy taniej :-)
Szklany słoiczek też jest :-)
(nikt mi tu nie płaci za takie posty, sam swój czas poświęciłem, bo akurat stosuję produkt firmy Yango teraz właśnie razem z kawą i odkąd zacząłem go używać skończyły się nieprzyjemne skurcze po ciężkich treningach).
Naprawdę nie trzeba być "instagramable' :-)
uczciwa korekta: heath labs to 2w1, czyli za 139zl są te dwie buteleczki day&night, pardon.
Day&night? Może mi to ktoś przetłumaczyć? Ja nie byłem w nowym jorku wajs siti.
Nie udawaj już takiego purytanizmu językowego. Jest rok 2023. W codziennym języku niemieckim jest od czorta angielskich zapożyczeń. Tu w ogóle nie ma się czego czepiać, bo to jest ich nazwa własna produktu. Celują w rynek światowy ze swoim produktem, więc nie rozumiem zupełnie zarzutu. Wiesz doskonale, co znaczy "day" i "night", nie ma co się tu krzywić. Bardziej kontrowersyjne są metody zachwalania ich produktów jako bezkonkurencyjnych na rynku, gdy to jest zwyczajnie nieprawda, bo są inne: lepsze lub tańsze, oraz lepsze i tańsze. Problem nazwy jest tylko w Twojej głowie, nie na zewnątrz niej.
A teraz taka wskazówka. Idziesz do apteki, prosisz o preparat z magnezem, który jest zarejestrowany jako lek i za 30 złotych dostajesz coś, co na pewno działa. Nie opierasz się ani o swoje widzimisię, ani o zapewnienia bytów wirtualnych, tylko o wyniki badań przeprowadzonych w laboratorium przez wykwalifikowany personel.
Jak ktoś chce zapie...ć 150 ziko za witaminki to jego sprawa. W tej cenie można mieć Ramonę z roxy. Na dwie godziny. Albo Radka. Co kto woli.
... a ja jestem żołnierzem Call of Duty
Kraftowo zdjęła gacie.
Posiadasz wiedze sprzed 30 lat ;)
To dobrze, czy źle?
Suplementy pomyliły ci się ze sterydami.
A tobie odbytnica z gębą.
Mój ulubiony cytat z ich strony: ?We are there for you, and we develop products to best help you take care of your health on a daily basis. We never stop learning, because we believe this is how we can improve our clients? quality of life. We take a holistic approach, both to health and to business.?
I am sane, I am sane?