Dziesiątki milionów przedaży w 5 lat od powstania firmy, aż 3,5 tys. uli w 10 lat i udowodnienie, że nawet miód może być modny. Oto, jak Arkadiusz Sadowski, tegoroczny finalista konkursu EY Przedsiębiorca Roku, stworzył pszczele imperium.

Jeśli amerykański mit mówi "od zera do milionera", to polski może zaczynać się tak jak historia Arkadiusza Sadowskiego. Już po maturze postanowił uciec z miasta. Szukając spokoju i wakacyjnej pracy, trafił do małego gospodarstwa pszczelarskiego. Tam szybko złapał miodowego bakcyla.

W 2010 roku miał 5 swoich uli i zaczynał studia. Rok później pasieka liczyła 18 domków, a Sadowski wrzucił sobie na barki jeszcze jeden obowiązek – pracę na etacie jako przedstawiciel handlowy w koncernie farmaceutycznym. I trzeba przyznać – sprawdził się tam. Do dziś na LinkedIn chwali się, że wystarczył rok, by zostać najlepszym sprzedawcą. Po roku zmienia firmę, ale zostaje w branży medycznej. Tam także bije rekordy w wykonaniu założonego planu. Jednocześnie powoli i sukcesywnie rozbudowuje swoją pasiekę. 

150 milionów pszczół

Po 2-3 latach pracy na stanowisku stanowiskach konsultanta medycznego i analityka sprzedaży, awansuje na koordynatora projektów analitycznych jednej z największych firm konsultingowych rynku farmaceutycznego. Sukces? Jak na dwudziestoparolatka olbrzymi. On jednak w głowie ma tylko jedno: pszczoły. Liczba rodzin pszczelich rosła błyskawicznie. W 10 lat, łącząc to z pracą na etacie, Sadowski dorobił się 3 tys. uli i 150 mln pszczół. 

- Jesteśmy największym gospodarstwem pszczelarskim w Polsce. Obecnie mamy 3,5 tys. rodzin pszczelich. Jak do tego doszedłem? Setki przeczytanych książek, podpatrywanie najlepszych, ciągła nauka i na pewno pasja - mówi Sadowski. Jak dodaje, miał też szczęście do ludzi, którzy z nim pracowali: zaangażowanych i oddanych jego idei. 

EY Przedsiębiorca Roku
CZYTAJ WIĘCEJ

Nieźle, szczególnie że profesjonalnie pszczelarstwem Sadowski zajął się zaledwie 5 lat temu. Dokładnie 5 lutego stuknęła rocznica założenia firmy Miodziarze. A i tak przez kolejne trzy lata łączył stanowisko prezesa spółki z pracą w firmie z branży medycznej. Co ciekawe, przychody swojego byłego już pracodawcy osiągnął w Miodziarzach w... dwa lata.  

- Około 10 proc. sprzedaży to samo gospodarstwo pszczele i sprzedaż naszego miodu. Większość przychodów generuje jednak sklep ze zdrową żywnością i przetwórstwo miodu. Produkujemy miody ze świetnymi dodatkami, miody pitne, słodycze, kosmetyki czy suplementy diety - przyznaje biznesmen.

Takich wzrostów sprzedaży pozazdrościć może mu niejeden technologiczny start-up. Co sprawiło, że to właśnie on podbił rynek? Na pewno kreatywne i nieszablonowe podejście. Bo kto by wpadł na pomysł, by miód zmieszać z liofilizatem maliny, czyli wysuszonymi w niskiej temperaturze owocami? Albo zdobyć serca i podniebienia dzieci przez stworzenie Miodzisiów, czyli czegoś na kształt kremu czekoladowego, ale właśnie z miodu i kakao?  

- Wszystko tkwiło w pomyśle. Ludzie szukali nie tylko takiego miodu, jaki dawała kiedyś babcia, ale także czegoś nowego, co będzie łączyć najwyższą jakość produktu z pięknym designerskim opakowaniem. Miód idealnie smakuje z naturalnymi dodatkami. Lubisz imbir? Połączymy go z miodem. To samo można zrobić z każdym owocem czy ulubioną przyprawą - tłumaczy.

Hitem okazał się miód ze spiruliną niebieską, a więc barwnikiem z alg. Produkt podbił Instagram, bo był niecodzienny, nietypowy i w erze chwalenia się oryginalnymi rzeczami w mediach społecznościowych był po prostu marketingowym strzałem w dziesiątkę. W znacznej mierze pomógł stać się rozpoznawalny Miodziarzom. Klient? Wielkomiejska klasa średnia. Czeka na nowości, szuka ciekawostek, musi być zaskakiwana. 

Czytaj też: Suplementy za 150 zł za opakowanie? Im udaje się takie sprzedawać. "Dla nas suplementy diety to nie cukierki"

Sadowski przyznaje więc, że niebieski miód, który na dodatek farbuje na ten kolor każdy produkt, do którego się go doda, stał się prawdziwym kulinarnym viralem na Instagramie. Tak powstawały więc niebieskie lemoniady, bite śmietany czy ciasta. – Idealne do zdjęć – podsumowuje. 

Miód w modzie

Z miodu Sadowski czyni więc produkt modny, na czasie. Wszak tylko taki chce kupić klient w internecie. Opakowania muszą być więc nowoczesne, z nieszablonowym designem, kolorowe i wyróżniające się. Miodziarze, działając pod marką Pasieki Rodziny Sadowskich, tworzą swój własny bajkowy świat: z ulami, misiami, pszczołami. Wszystko w kolorach i estetyce, która przypomina najlepsze książki dla dzieci, a nie produkty spożywcze. 

Dziś żadna firma nie jest w stanie mieć dobrze działającego sklepu internetowego bez dobrze rozwiniętej współpracy z influencerami. A tu trzeba mieć ciekawy brand do pokazania – stwierdza.  

Kryzys? Sadowski wykreślił to słowo ze słownika. Na inflację, która wszak powinna przeszkodzić w sprzedaży jednak niekoniecznie niezbędnych do życia produktów, jakim jest ultraniebieski miód, biznesmen ma jedną odpowiedź: pracujmy jeszcze ciężej, szukajmy nowości i nisz. Efekt? Z 50 mln przychodów w 2021 roku w tym zeszłym powinno się zrobić już kilkadziesiąt milionów. Obecnie jego sklep internetowy wysyła 5 tys. paczek każdego dnia. 

Sadowski przy tej skali biznesu musi też dbać o dobre zarządzanie. Pracując na etacie w branży medycznej, dostrzegł, że kluczem do sukcesu są narzędzia do raportowania. Sam więc takie dla swojego biznesu stworzył. Przykład? Zaprojektował i wdrożył aplikację do administrowania ulami. Jedyną taką w Polsce. W wolnym czasie szkoli młodych adeptów pszczelarstwa i sam dogląda uli.  

Po zaledwie 34-letnim Sadowskim zmęczenia jednak nie widać. Cały czas uśmiechnięty, opowiadający anegdoty i o biznesie, i o pszczołach. Snuje już kolejne plany. Bo skoro udało się podbić polski rynek w 5 lat, to dlaczego ma się nie udać powtórzyć tego sukcesu w Niemczech?