Kazimierz Wierzbicki, założyciel firmy Trefl: Szczerze? Nie. Ja nie do końca zresztą robię ten biznes dla tych liczb. Nigdy nie pobrałem złotówki dywidendy ze spółki.
Zaczynałem w komórce koło domu, takie tam 15 metrów kwadratowych. Wcześniej byłem przez lata trenerem koszykówki. Prowadziłem reprezentację Polski juniorek oraz pierwszoligową Spójnię Gdańsk. Stamtąd odszedłem, bo prezesi klubu "zbyt mocno" chcieli mi pomóc zdobyć tytuł mistrzowski. Zrezygnowałem od razu, choć to była moja pasja, moje całe życie, wychowałem wiele zawodniczek. Została więc pustka. Stwierdziłem, że idę w biznes.
Jeżdżąc w latach 80. z zawodniczkami na turnieje po Belgii czy Francji, zauważyłem, że wówczas bardzo popularne na Zachodzie było ułożenie puzzli znanego artysty, oprawienie w ramkę i powieszenie na ścianie w domu. W Polsce nikt takich rzeczy wtedy nie robił, stwierdziłem, że warto spróbować zaszczepić to na naszym rynku. Wszystko zaczęło się więc od sportu, podróży i… malarstwa holenderskiego. To głównie ich obrazy wtedy widziałem.
Nie ma znaczenia, jaki jest cel, metody są zawsze te same.
Trenować, trenować i jeszcze raz trenować. Jak się przed zawodami na chwilę coś odwali, zaniedba, to się to szybko odbije w trakcie rywalizacji. W biznesie jest tak samo.
Trzeba cały czas pracować na najwyższych obrotach. Nie należy nigdy odpuszczać, nie można nic w biznesie odkładać na później. Czas, szybkość naszej reakcji jest jedną z najważniejszych zdolności w prowadzeniu firmy.
Trudno mi mówić o pokoleniach, bo my analizujemy wszystko na bieżąco. Po pierwsze mamy z zewnątrz dane o tym, kto i co kupuje na świecie, jakie filmy, gry, zabawki są popularne. Mamy też wewnętrzny system informacji, w którym możemy zejść do poszczególnego jednego opakowania produktu i sprawdzić, gdzie on się sprzedał, a gdzie leży na półce.
I tu wchodzi ten czas. Dzięki takim danym możemy szybko zareagować na nową modę, zwiększyć produkcję tego, co się sprzedaje, i zmniejszyć straty, wstrzymując wytwarzanie na przykład puzzli, które nie chwyciły.
My te gry cyfrowe też analizujemy, bo je można przełożyć właśnie na puzzle czy gry planszowe. Jesteśmy zresztą jednym z największych producentów puzzli na świecie. Szukamy więc tych trendów ze świata cyfrowego i staramy się je przerobić na świat analogowy, pokazać rodzicom i dzieciom wartość edukacyjną, tak aby to nie było tylko bezmyślne strzelanie. Gry muszą mieć też wartość łączenia pokoleń, czyli sprawiać, że 5- czy 6-letnie dziecko usiądzie do stołu razem z babcią czy dziadkiem. I choć rozwijają się oczywiście gry cyfrowe, to mamy renesans planszówek.
Tak, dla nas, jeśli chodzi o rozwój, to jest najważniejszy produkt w tej chwili. I to nie tylko w Polsce. Blisko 50 proc. produkcji gier wysyłamy na eksport. Naszymi hitami były gry "5 sekund" i własna marka "Mistakos", którymi udało nam się podbić zagraniczne rynki. Sprzedały się w milionach egzemplarzy. Do dziś te tytuły sprzedają się zresztą wyśmienicie. Nowa wersja gry "Mistakos Platform", która na rynku pojawi się w drugiej połowie roku, niedawno otrzymała nominację do najbardziej prestiżowej nagrody branży zabawek ToyAward 2024.
Teraz mamy nowy produkt o nazwie "Spy Guy", który powstaje w kilkudziesięciu wersjach. I są to wersje na poszczególne miasta, np. Paryż, Barcelona, są krajowe wersje, są z miejscami historycznymi czy z filmów.
Po pierwsze to mamy coraz więcej czasu.
I wiem, że to może dziwnie brzmieć, ale taka jest prawda. Planszówki sprzedają się dużo lepiej w bogatych społeczeństwach, czyli teoretycznie tych nasyconych tymi smartfonami.
Po drugie gry są na dużo lepszym poziomie. Po trzecie to jednak zawsze w nas gdzieś była taka tradycja grania, spotykania się, wspólnego spędzania czasu. To się nie zmienia.
Cały czas chińczyka robimy, w różnych opcjach. Ciekawostka: numerem jeden, jeśli chodzi o gry tradycyjne w Polsce, jest gra "Grzybobranie". Staramy się ją eksportować, ale jednak takim hitem jak w naszym kraju nie jest.
Tak, mamy kilkuosobowy zespół zajmujący się tylko kreowaniem nowych pomysłów.
I grają w te gry. Sprawdzają, porównują, poprawiają mechanizmy, doprecyzowują instrukcje. Tworzą też nowe wersje, odmiany gier. Do tego jest też zespół plastyków, to ponad 20 osób, które muszą te pomysły jeszcze ładnie opakować, wymyślić design, zaprojektować każdą planszę i figurkę.
Czasami coś się zaczyna od mojego pomysłu, czasami coś podpowiem. Oczywiście więc gram, ale nie we wszystkie. Obecnie mamy na produkcji około 400 gier, bywały lata, że było ich dwa razy więcej. Fizycznie nie dałbym rady we wszystkie grać.
Szukam natomiast gier, które mogą nam pomóc podbić świat. Kilka takich propozycji już jest i śmiało można je nazywać produktem globalnym. To jest wspomniane 5 sekund, "Mistakos" czy "Ego", a niebawem mam nadzieję takim tytułem będzie "Spy Guy".
Cały czas. To się akurat od lat nie zmienia. To są listy czy maile z podpowiedziami, sugestiami, prośbami. Czasami jakimiś poprawkami do mechanizmu gier.
Zdarza się, że na Allegro ktoś sprzedaje naszą nową grę za 250 zł, choć w sklepie zaraz będzie dostępna za 50 zł. Takie przypadki też mamy. Co do kolekcjonerskich, to nie śledzę tego specjalnie. Docierały jednak do mnie sygnały, że nasze puzzle zaprojektowane przez znanego rysownika Janusza Christę, czyli autora "Kajko i Kokosza", były wstawiane za 1000 zł i więcej. Popularna jest jego wersja puzzli "Szanty", przy której miałem przyjemność pracować razem z panem Januszem.
Nie, zdecydowanie. Powiem szczerze, że mi to nawet tu głupio trochę w tym towarzystwie. Obok mnie są przecież ludzie, których dobrze znam z prasy. Gdzie ja do nich?
Ja jestem przedsiębiorca amator. A oni są zawodowcami. Do współpracy dobieram profesjonalistów, którzy razem ze mną pracują na sukces firmy. Moja rola? Staram się czasem coś podpowiedzieć, wymyślić, a przede wszystkim budować dobrą atmosferę w pracy, żeby angażować ludzi w życie firmy. Wielu pracowników jest w Treflu niemal od samego początku. Mieliśmy na rynku zabawek kryzys po pandemii. My też go odczuliśmy, ale dzięki wielu oddanym i zaangażowanym pracownikom z olbrzymim doświadczeniem potrafimy sami kreować nowe szanse, żeby pomimo trudniejszych czasów firma stale się rozwijała.
Tak jak mówiłem, ja nie do końca czuję się takim biznesmenem z krwi i kości. Ja jestem raczej propagatorem wartości. Mam korzenie nauczycielskie, dziadek zakładał szkoły na Kaszubach. Genów się człowiek nie wyprze.
Tak, od lat. Tej mojej pasji też nie mogę się wyprzeć. Wiele firm przez ostatnie lata wycofało się ze sponsorowania sportu w Trójmieście. Ja nie odpuszczam. Działamy jednak w Treflu też mocno charytatywnie. Wojna w Ukrainie to prawdziwy dramat, byliśmy jedną z pierwszych firm w Polsce, która zareagowała i ruszyła z pomocą. Prowadzimy działania w hospicjach, domach dziecka, szkołach. Organizujemy też zajęcia dla dzieci. Jak mam pieniądze to, przecież muszę się tym dzielić. Prawda?
Kazimierz Wierzbicki jeszcze w latach 80. założył firmę Trefl. Dziś w polskich zakładach produkuje puzzle, gry i zabawki we współpracy z największymi markami, takimi jak Disney, Mattel czy Warner Bros. Aktualnie buduje rozpoznawalność swojego studia filmów animowanych. Wierzbicki od lat zaangażowany jest też w działalność sportową na Pomorzu, sponsorując tamtejsze kluby oraz w działalność charytatywną. W konkursie EY Przedsiębiorca Roku nominowany jest w kategorii produkcja i usługi.
Wszystkie komentarze
Emerytka pozdrawia :-)
O to jest SZTUKA: stworzyć zespół, a przede wszystkim w taki sposób wspierać ten zespół, by trwał i się rozwijał.
Zupełnie inne podejście niż założyciela Comarchu, który ludzi nigdy nie szanował.
A czy w Polsce ludzie szanują się? Istnieją jako społeczeństwo?