Sebastian Kościelnik to kierowca fiata seicento, który uczestniczył w wypadku premier Beaty Szydło. Okoliczności zdarzenia i jego następstwa wzbudziły wiele kontrowersji. Mężczyzna opowiedział o nich podczas konwencji wyborczej Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.
Do zdarzenia doszło 10 lutego 2017 r. Kolumna trzech rządowych aut wyprzedzała fiata seicento. Jego kierowca chciał skręcić w lewo i przepuścił pierwszy samochód rządowy, ale nie zauważył następnego pojazdu z kolumny. Kierowca Biura Ochrony Rządu wiozący premier chciał uniknąć zderzenia i odbił w lewo, jednak uderzył w znajdujące się na poboczu drzewo.
Transkrypcja wypowiedzi Sebastiana Kościelnika podczas konwencji wyborczej Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.
"To był piątek. Wracałem do domu z biletami. Za parę minut miałem się znaleźć na miejscu. Nie dotarłem do niego przez następne dziewięć godzin. To był wypadek. Pancerna limuzyna wjechała w moje seicento z dość dużą prędkością. Wyrzuciło mnie dwudzieścia metrów dalej. Byłem w szoku. Mój samochód otoczyło jedenastu oficerów z bronią. Zabronili mi wysiadać. Chwilę później na miejscu było kilkudziesięciu policjantów, kilka karetek, straż pożarna. Byłem przerażony. Po dwóch godzinach pozwolono mi wyjść z samochodu, ale tylko po to, żeby radiowóz mógł przewieźć mnie do szpitala. Przebadano mnie na obecność alkoholu i narkotyków. Nikt nie zapytał, jak się czuję. Poinformowano mnie, że zostaję zatrzymany decyzją prokuratora na 48 godzin. Przesłuchano mnie dopiero sześć godzin później. O trzeciej w nocy wróciłem do domu. Następnego dnia w telewizji usłyszałem, jak politycy wydają na mnie wyrok - winny. Pod moją klatką przez cztery dni koczowali dziennikarze. Nie mogłem wyjść z własnego domu. Nawet odłączyłem domofon. Bałem się wówczas rozmawiać z mediami.
To nie była zwykła stłuczka. Nie zderzyłem się z samochodem. Zderzyłem się z władzą.
Z telewizji dowiedziałem się, że pani premier napisała do mnie list. Dwie godziny później ten list naprawdę dostałem. Było w nim napisane, że wszyscy są równi wobec prawa. Mają te same prawa i obowiązki. I uwierzyłem w to. W ciągu roku przesłuchano mnie raz. W tym czasie odsunięto trzech prokuratorów. Czwarty zaproponował ugodę, z której wynikało, że muszę przyznać się do winy. Ale ja jestem niewinny.
Od tego czasu minęły już trzy lata. Mój proces nadal trwa. Gdybym mógł cofnąć czas, nic bym nie zmienił. Dzięki temu dowiedziałem się, jak to wszystko wygląda od podszewki. Zrozumiałem, że ten list to była tylko pusta deklaracja. A chciałbym żyć w kraju, w którym każdy naprawdę byłby równy wobec prawa".