To już 10 lat, odkąd zatonął słynny wycieczkowiec "Costa Concordia". Do tragicznego wypadku doszło na skutek rażących błędów i brawury kapitana Francesca Schettino 13 stycznia 2012 r. Zarządził on niebezpieczny manewr, aby zrobić przyjemność i pokazać pobliską wyspę kilku osobom, w tym swojej przyjaciółce, zanadto zbliżył ogromny statek i rozbił go o przybrzeżne skały tuż przy brzegu włoskiej wyspy Giglio. Przez uszkodzoną burtę woda wdarła się do siłowni i statek stracił sterowność. Następnie coraz bardziej nabierał wody i przechylał się na prawą burtę. W końcu osiadł na skalistej mieliźnie kilkadziesiąt metrów od wybrzeża, stając się nie lada atrakcją. Kapitan momentalnie stał się negatywnym bohaterem, bo nie dość, że doprowadził do tragedii, w której zginęły 32 osoby, naraził armatora na gigantyczne straty, to - wbrew morskiemu prawu - ewakuował się z tonącego statku jako jeden z pierwszych. Pozostawił tym samym swoją załogę i ponad trzy tysiące pasażerów bez nadzoru podczas ewakuacji. Kapitan Francesco Schettino został w lutym 2015 r. skazany na 16 lat więzienia. Operacja usunięcia gigantycznego wycieczkowca kosztowała ponad 600 milionów euro i była dużym wyzwaniem logistycznym, ponieważ nigdy wcześniej nie podnoszono tak gigantycznego statku. Udało się tego dokonać, stopniowo przechylając wycieczkowiec do pionu, tak by nie dopuścić do jego rozpadnięcia, osadzić na stabilnych betonowo-stalowych podporach i podnieść. Następnie z pomocą kilkunastu holowników przetransportowano go w 2014 r. do portu w Genui, gdzie ostatecznie został zezłomowany w 2017 r.