William Faulkner napisał "As I Lay Dying" w czterdziestu ośmiu podejściach, każde po cztery godziny. Wena? Oczywiście, ale też odgórnie ustalony plan.
Jacek Dehnel z rozmysłem kompromituje klasę, z której się wywodzi, ale czy sam jest z niej wyemancypowany?
Z informacji "Wyborczej" wynika, że mieszkający obecnie w Berlinie pisarz i publicysta będzie startował do Sejmu z Warszawy. Na listy zaprosiła go Nowa Lewica.
Nie sposób mieć pretensje do Adama Michnika, że w sprawie Giertycha analizuje polską rzeczywistość taką, jaka jest
Nasze prawa, prawa osób LGBT - a to samo dotyczy praw kobiet - podobnie jak dwieście lat temu prawa czarnych w USA, są przedstawiane nie jako coś, z czym przychodzimy na świat, tylko coś, co podlega opinii
Ta opowieść, jak niemal wszystkie ważne opowieści, zaczyna się baśniowo: w średniowiecznym Palermo, na dworze królewskim jak z najwspanialszych legend, gdzie spotykały się normańska brutalność, arabska nauka i bizantyjskie złoto, rywalizowało dwóch wielmożów. W 99. odcinku "Mistrzów Słowa" Maciej Musiałowski czyta cykl tekstów "Coś pięknego" Jacka Dehnela.
Trzeba było się skupić na przeżyciu duchowym, a nie atrakcyjnych łapówkach i księżniczkowych sukniach bezach, to może byłoby inaczej
Żył w skrajnej nędzy, bez pracy i mieszkania, opuszczony przez kobietę, dręczony alkoholizmem i uzależnieniem od narkotyków. Odchodząc z miejsca niedoszłego samobójstwa - donosił "Express Poranny" - oświadczył, że stanowczo się powiesi.
Bywało też, że rachunki za libacje regulował stryczkami z szubienic, bo sznury takie - zapewniał "Wieczór Warszawski" mają przynosić szczęście i są cenione na wagę złota.
Trwa świąteczna aukcja, podczas której można wylicytować książkę z autografem ulubionego autora lub ulubionej autorki. Pieniądze zostaną przekazane na pomoc uchodźcom i uchodźczyniom z Ukrainy.
Był to człowiek uzależniony od przemocy: Jeżeli nie było jakiejś awantury wywołanej przez niego - cytował świadka "Kurjer Warszawski" - to zdawało się, że nie może urzędować. Jednemu robotnikowi kazał zgolić wąsy, innemu zabrał kapelusz, żeby zetrzeć kurz z maszyny.
Oczom przybyłych przedstawił się straszliwy widok... Na podłodze pokoju leżały rozciągnięte zwłoki kobiety, obok niej siekiera, a na krzesłach porozrzucana garderoba - donosił "Kurjer Codzienny".
Katastrofa klimatyczna jest realna i nie tyle nam "zagraża", co się po prostu wydarza i uderzy w nas wszystkich. Czy jednak każdy sposób alarmowania o niej jest równie dobry?
W środę w Centrum Premier "Gazety Wyborczej" odbyło się spotkanie z pisarzem, poetą, tłumaczem Jackiem Dehnelem. Okazją była premiera jego nowej książki poetyckiej "Bruma".
Przesilenie zimowe po łacinie zwane "bruma" za niecałe dwa miesiące. Do tego czasu nawet ci, którzy wierszami lubią delektować się rozważnie i powoli, zdążą przeczytać tom poezji Jacka Dehnela "Bruma".
Mieszkanie Chmielewskich przedstawiało przejmujący grozą obraz: ściany, sprzęty, łóżka i cała pościel, zbroczone były i przesiąknięte krwią. Wśród oparów zbrodni spało nieprzerwanym snem niewinnych istot dwoje małych dzieci Chmielewskich. I one zbryzgane były krwią.
Każdy pisarz ma tu teczkę, w środku można palić papierosy, a na ścianach wiszą portrety literatów. Pisarze, którzy są tu od 75 lat, mają się wyprowadzić do końca tego roku. Burmistrz Śródmieścia zwołuje okrągły stół, ale nikt nie wie, jak skończy się ten dramat w kilku aktach.
Trup zostaje rozpoznany, choć widok zwłok jest straszny. Twarz pocięta, pokryta gęstą warstwą zakrzepłej krwi. Odzież, aczkolwiek materjały nie przegniły i nie uległy rozkładowi - cała postrzępiona. Szczególnie mocno podarta jest bielizna i górne części pończoch, poprzez które widać sińce i mocne zdrapania naskórka na udach, w pobliżu bioder i pachwin.
Oskarżeni ujęli się pod ręce i w ten sposób opuścili salę sądową, gdzie zapadł wyrok, który skazał ich na odcięcie od świata na całe życie. Finał ten był tak poruszający, że w krótkich notkach doniosła o nim i nowozelandzka "The Hawera Star", i singapurska "The Malaya Tribune".
Do mężczyzny podchodzi drugi, jak go opisał "Tajny Detektyw": podobny do bogatego wujaszka z Węgier, gruby, z krótko przystrzyżonymi włosami, z wąsem podkręconym. Patrzy na gazetę "A. B. C." i mówi - zaręczam, że tego nie wymyśliłem - "C. B. A.". Na te słowa ponurak ściska mu dłoń i prowadzi go do rogu Nowogrodzkiej, gdzie obaj weszli do cukierni Rzymskiej.
Oprócz dokumentów znaleziono przy nim 2 tys. dolarów i 3 tys. zł - było to wszystko, co mu zostało. Czyli przez półtora czy dwa miesiące przehulał ponad siedem i pół tysiąca dolarów, za co mógłby sobie kupić i fabrykę, i majątek ziemski.
"Czy oczami wyobraźni widzicie oburzające nagłówki Gazety Wyborczej z września 2022, że w konkursie nieoczekiwanie zwyciężyła tak niepoprawna księgarnia?" - zachęca do głosowania w miejskim plebiscycie księgarnia Multibook, w której można kupić treści antysemickie, homofobiczne i antyszczepionkowe.
Baldwin to "król konserw", typowy amerykański bogacz w podróży, wytworny, wpływowy, po wszystkim widać w nim panisko: po eleganckich walizach, po rozdawanych lekką ręką wysokich napiwkach.
Z pod gruzów zawalonej ściany, wydobyto zwłoki jego żony Władysławy, która zasłaniała sobą dwuletnią córeczkę, układaną w momencie eksplozji do snu. Dziecko dawało jeszcze słabe oznaki życia, lecz skonało na rękach nadbiegłego ojca, który podawał je lekarzowi do ratunku. Oszalały z bólu ojciec, biegał pewien czas z martwym dzieckiem na rękach, usiłując jakby je wskrzesić czułemi słówkami. Z trudem udało się zwłoki od niego odebrać - pisał wyraźnie poruszony dziennikarz "Tajnego Detektywa".
Jego legendarne zbiory, wypełniające dwa pokoje od podłogi do sufitu, największa ponoć białorutenistyczna biblioteka, zostały rozgrabione, rozproszone, rozsprzedane, zniszczone. Paradoksalnie to, co się po nim zachowało, to - prócz dzieł naukowych - jego donosy w wojskowych archiwach. Rękopisy, które zapewne najmniej poważał.
Czy zatem Pyffello dopuszczał się rumpologii, czy się jej nie dopuszczał? Zważywszy, że oskarżających klientek było aż sześć, a groził pozwem tylko dwóm z nich, coś pewnie było na rzeczy
Wzrok młodego Skoniecznego padł na świeże ślady stóp, pozostałe na piasku nadbrzeżnym. Były to stopy kilku osób. Tknięty złem przeczuciem Skonieczny poszedł za śladami. Nieopodal krypy, na brzegu, znalazł porzucone "sadze" bez ryb, a jeszcze dalej, pod starą łodzią, zwłoki ojca.
W tej idyllicznej okolicy ukazuje się niekiedy "przeor" satanistów, osobnik w ciemnych okularach, chadzający w habicie zakonnym. Doktor Bruze miał oczywiście niesamowite spojrzenie, dzięki któremu uwiódł zwolnioną z pracy urzędniczkę i zrobił z niej medjum inkarnacyjne, przez które manifestowały się - oczywiście w chwilach ekstazy - "istoty doskonałe" ze świata zmarłych.
Tego właśnie pragnęła publika: narkotyków, seksu i przemocy. Na fali popularności tematu zaczęto obwiniać o satanizm i zbrodnie wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób interesowali się okultyzmem.
W Kielcach odwołano czerwcowe pokazy spektaklu "Ale z naszymi umarłymi". Sprawa jest wyjątkowo paskudna - bo system próbuje zrobić cenzora z dyrektora teatru, który sam wcześniej spektakl zamówił, przyjął i promował.
Jego widok wstrząsnął wszystkimi obecnymi: był to nagi szkielet człowieka. Na twarzy nie znać było, że płynie w nim choćby kropla krwi. Cały pokryty był wrzodami. Nie odezwał się ani słowem, tylko wydał ryk, od którego człowiekowi o słabych nerwach przechodzi mrowie po ciele. Mężczyzna czterdziestodwuletni wyglądał jak starzec.
Najbogatszy warszawski jubiler w chwili schwytania przez policję był wycieńczony głodem i zmieniony nie do poznania. Osiwiał i wychudł straszliwie, a wygasłe oczy przypominały wygląd narkomana, pozbawionego dawki trucizny. Miał przy sobie 3 złote i 20 groszy.
Ciąg dalszy afery wokół sztuki w kieleckim teatrze. - Powinien przyznać się do błędu - mówi dyrektor teatru o pośle Solidarnej Polski, który domagał się jego odwołania. Nieoficjalnie wiadomo, że sprawa dotarła nawet do Jarosława Kaczyńskiego.
Otóż dom przy Solec 71 od dawna spływał krwią, co ponoć zawsze łączyło się z niezdrowymi miłosnymi afektami. Wszystko zaczęło się od tajemniczej Patulskiej: była to kobieta lekkiego prowadzenia się, choć potwornie brzydka.
Po kilku latach młody, zdolny człowiek z dyplomem lekarskim stał się zwykłym włóczęgą bez jutra i trafił do warszawskiego przytułku. Jak do tego doszło?
Dziennikarz gazety "Dzień Dobry" opisywał świadków narkomanów z wyraźną odrazą: Jakieś szmaty ludzkie o niezdrowej cerze i zgorączkowanych oczach, kłęby nerwów, ruina i nieszczęście wyzierające z każdego ruchu i spojrzenia.
Drzwi wyważono, a przybyłym ukazał się dramatyczny widok: mąż leżał w kałuży krwi na otomanie, a żona, szlochając i bezładnie coś opowiadając, całowała go po zimnych rękach.
Kiedy panie domagały się zabranych kosztowności, piękny Tadeusz ze słodkiego żigolo przeistaczał się w wyrachowanego szantażystę, który groził, że o wszystkim doniesie mężowi.
Major, któremu za zabójstwo pod wpływem silnego wzburzenia groziło do dziesięciu lat więzienia, został - ze względu na zasługi bojowe - skazany na zaledwie dwa lata, ale i to zrobiło na nim tak piorunujące wrażenie, że stracił przytomność.
Z listu podpisanego przez Baldwyn Cross Company: "Docieramy wszędzie i szantażujemy wszystkich, we wszystkich krajach Europy i w Ameryce. Biada temu, co się nam narazi. Jeżeli Szanowny Pan popełni to głupstwo i nie zadośćuczyni naszemu żądaniu, to wykorzystaj życie, ile tylko zdołasz, albowiem dni twoje będą policzone".
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.