- Ma pan rację, to rzeczywiście skandaliczne. Otwieramy gazetę i czytamy: amerykańskie banki inwestycyjne wdały się w ryzykanckie operacje i znalazły się na skraju bankructwa, więc na całym świecie zaczął się kryzys finansowy. Giełda amerykańska runęła, więc na całym świecie spadają ceny akcji. Budżet USA ma ogromny deficyt, więc na całym świecie wrosną stopy procentowe. Konsumenci amerykańscy zaczęli mniej wydawać, więc na całym świecie zaczęła się recesja. Kiedyś, w XIX wieku, mówiono, że kiedy Francja ma katar, cała Europa kicha. Dziś, kiedy Stany Zjednoczone zapadły na grypę, cały świat leży obłożnie chory.
Zwykłe poczucie sprawiedliwości kazałoby stwierdzić, że jak ktoś popełnił katastrofalne błędy gospodarcze, sam powinien za nie zapłacić. Jak komunistyczna Polska za Gierka zmarnowała pożyczone pieniądze, cenę za to płaciliśmy latami. Jak Rosja za Jelcyna roztrwoniła dochody z ropy naftowej, dopadł ją w końcu potężny kryzys. Jak japońskie i koreańskie banki bez zmrużenia oka finansowały przez całe dekady wariackie inwestycje, spotkała je w końcu zasłużona kara.
Każdy więc dostaje na tym świecie za swoje - z wyjątkiem Amerykanów. Bo jak oni popełnią błędy, to płacą za nie wszyscy. Niestety - płacą nawet więcej niż oni sami! Według prognoz MFW oczekiwany PKB w USA ma wynieść w 2009 r. niecałe 3 proc., a w 2010 r. gospodarka powinna przestać się kurczyć. Tymczasem w strefie euro prognozowany spadek PKB wynosi - 4 proc., a w Japonii - 6 proc.
Jeszcze gorzej jest z giełdami. Indeksy w Nowym Jorku spadły w ciągu 2008 r. o niecałe 40 proc. Ale we Frankfurcie i Tokio spadek wyniósł 45 proc., w Pradze i Budapeszcie 55 proc., a w Moskwie i Szanghaju ponad 60 proc.! Także dolar, który zgodnie z wszelkimi zasadami sprawiedliwości powinien zlecieć na łeb na szyję, w ciągu minionego roku się wzmocnił, zwłaszcza wobec walut z rynków wschodzących.
W gruncie rzeczy wcale nie jest trudno odpowiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Choć globalna dominacja USA słabnie, to nadal amerykański PKB stanowi około jednej czwartej całej światowej produkcji. Rynek amerykański ciągle jest uważany za największy na świecie (choć, teoretycznie, mógłby się z nim równać wspólny rynek Unii Europejskiej). Na liście największych globalnych korporacji pięć pierwszych miejsc zajmują firmy z USA. Według danych organizacji OECD skupiającej najbardziej uprzemysłowione kraje świata amerykańskie pieniądze stanowiły około 2/3 kapitału, który dzięki globalizacji krążył po giełdach całego świata. A wśród zasobów obcych dewiz, które utrzymują banki centralne całego świata w celu zapewnienia stabilności swoich krajowych walut, 60 proc. to dolary.
Nie da się więc ukryć - mimo wszystkich zmian, które obserwujemy od dekad, USA nadal stanowią ekonomiczny pępek świata, a dolar to główna waluta i filar światowej stabilności finansowej. Jeśli w USA następuje gospodarcze trzęsienie ziemi, fala tsunami dociera do każdego zakątka kuli ziemskiej. I to z szybkością fal radiowych: nie po to maklerzy na całym świecie mają włączone monitory informujące o bieżących zmianach cen akcji na Wall Street, aby choć o minutę wstrzymywać się z reakcją.
Ciekawa jest natomiast pańska koncepcja, aby odciąć się od amerykańskiej pępowiny i oszczędzić sobie głębokich kryzysów. Gdybym był złośliwy, wskazałbym kraje, które to zrobiły. Ot, taka choćby Korea Północna, która pewnie nawet nie wie, że na świecie jest jakiś kryzys finansowy. Zresztą, oni tam mają kryzys permanentny.
Ale pańskie pytanie jest poważniejsze i zasługuje na odpowiedź poważniejszą. Jeśli dolar nie może zapewnić światowym finansom stabilności - może czas, by stopniowo zastąpiła go lepsza waluta, np. euro? Jeśli rola amerykańskiej gospodarki będzie się stopniowo kurczyć, może więcej do powiedzenia powinni mieć na świecie inni, zwłaszcza Unia Europejska, Chiny i Indie?
Gwałtownie przecinać amerykańskiej pępowiny na pewno nie ma sensu, bo doprowadziłoby to tylko do chaosu i kłopotów gospodarczych. Ale można śmiało zaryzykować twierdzenie, że świat będzie stopniowo uniezależniał się od tego jednego życiodajnego źródła, a już za kilka lat dane finansowe z Frankfurtu i Szanghaju mogą być śledzone równie uważnie jak dziś te z Wall Street.
Wszystkie komentarze