Jarosław Bator, prezes NDI Development: Nie wiem, jak u innych deweloperów, ale u nas w segmencie premium nie jest źle. To nieruchomości atrakcyjne inwestycyjnie. Takie mieszkania kupuje się, by zarobić albo ochronić kapitał przed inflacją. Najczęściej nie są to więc zakupy na kredyt.
Ludzie, którzy mają gotówkę, zrobią wszystko, by nie musieć nią palić w kominku, gdy straci na wartości.
Przy inflacji dochodzącej do 20 procent, a jednocześnie 6-7 proc., jakie można dostać na lokatach bankowych, jesteśmy dobrą alternatywą. Na pewno, więc problem jest u nas znacznie mniejszy niż u deweloperów sprzedających mieszkania dla przysłowiowego Kowalskiego. Rynek kredytów hipotecznych rzeczywiście zamarł. Praktycznie nie istnieje.
A my teraz sprzedajemy mieszkania nad samym morzem, wykończone w podwyższonym standardzie. Nie jest to raczej produkt dla młodego małżeństwa, to raczej towar inwestycyjny.
Oczywiście rabaty też dajemy. One nie są spektakularne, nie spełnimy tu pana życzenia o spadku cen mieszkań. Ja bym chętnie nawet dał większy rabat, ale mamy mały problem: koszty budowy. A te w ostatnich latach boleśnie wzrosły. I nic nie zapowiada, aby w najbliższym czasie spadły. A ze stratą sprzedawać nie chcemy.
Na razie jednak klienci tak nie mówią.
Wiele osób w sytuacji kryzysowej rzeczywiście będzie szukało okazji. Sam bym tak postępował. Są jednak i tacy, którzy chcą mieć spokój, bezpieczeństwo, pewną inwestycję. Nasze nieruchomości nie stracą na wartości.
A co ma z drugiej strony mówić? Inna sprawa, że u niejednego dewelopera pracowałem i wiem, jaka jest jakość budynków. Moja żona ma na warszawskim Ursynowie mieszkanie kupione 15 lat temu od popularnego dewelopera i jego jakość, delikatnie mówiąc, nie budzi mojego zachwytu. Mimo wszystko wartość jej nieruchomości i tak wzrosła.
Na razie deweloperzy oferują na sprzedaż działki, często z pozwoleniami na budowę. Są więc już firmy, które próbują w ten sposób wygenerować obrót, a czasem też zysk. Sprzedają więc działkę z pozwoleniem, którą mogliby zabudować.
Mam wrażenie, że to próba utrzymania wysokiej marżowości: kupili tanio grunt, zdobyli pozwolenia, potrzebują jednak wpłynięcia gotówki do skarbca, więc szybko mogą pozbyć się takiego inwestycyjnego terenu.
Czy w dalszej kolejności będzie "fire sale"? U dużych deweloperów, szczerze mówiąc, wątpię. Oni są mocno zabezpieczeni, bo w przeszłości sporo zarobili. I właśnie te zyski z ostatnich lat przyciągnęły na rynek nowych graczy, którzy widzieli łatwy pieniądz. Jak mieszkania się sprzedają, to wszyscy biorą się za deweloperkę. Parę lat temu był przecież nawet deweloper, który w nazwie miał nazwisko dość znanego aktora.
Teraz było podobnie. Wiele firm brało grunty na kredyt, bo ten był tani, a potem na kredyt budowali. Prawdopodobnie będą więc mali deweloperzy, którzy będą się częściowo wyprzedawać.
Czy ja bym kupił mieszkanie w budowie od dewelopera z problemami, który sprzedaje je poniżej kosztów? To dość ryzykowna sprawa.
A ja bym się ich raczej nie spodziewał. Koszty rosną, inflacja rośnie, deweloperzy w większości są zabezpieczeni kapitałem, nie mają więc przymusu wyprzedawania się.
Na pewno rośnie rynek mieszkań na wynajem. Czynsze wzrosły bardzo szybko. Fundusze już więc skorzystały. Odbyło się kilka dużych transakcji pakietowych.
Docelowo jednak więcej nie będzie takich sprzedaży hurtowych. Powód jest prozaiczny: mieszkania na sprzedaż to zupełnie co innego niż mieszkania na wynajem. W tych pierwszych liczy się komfort, kupujemy metry kwadratowe. W tych drugich walutą jest liczba pokoi. Koszt wybudowania mieszkania na wynajem musi być jak najmniejszy, tak by można było na nim zarobić.
Fundusze, które kupowały w Polsce kilka lat temu, nie zarobiły na kupnie całych inwestycji tyle, ile zakładały. Te mieszkania były po prostu za duże na wynajem. Fundusz nie realizował z metra kwadratowego takiego zysku, jaki chciał, bo ludzie nie byli w stanie zapłacić za 45-metrowe mieszkanie dwupokojowe więcej niż za 30-metrowe też z dwoma pokojami.
Tak, ale nie mieli wszystkich mieszkań wynajętych, a koszty finansowania trzeba było płacić. Zysk był więc dużo mniejszy.
Perspektywy dla rynku najmu są jednak mimo wszystko doskonałe. To dobrze też dla polskiego rynku, dla konsumenta. Wynajmujący będzie miał wybór: mieszkanie na kredyt albo od firmy, na wynajem. Oczywiście krzyczy się, że te firmy zabierają mieszkania, ale w skali kraju to jest margines.
Nie, to nadal jest mniej niż 3000 mieszkań działających na wynajem. Czy to w skali 2-milionowego miasta jest dużo?
Nieprawda. To są fundusze na wynajem, te mieszkania nie znikają z rynku, nie są "chomikowane". Kiedyś rzeczywiście pojawiały się transakcje po kilkadziesiąt lokali w celach spekulacyjnych. Teraz jednak nikt tego nie robi. Nie opłaca się kupować nieruchomości, licząc na szybki wzrost cen, bo rynek jest raczej w fazie chłodzenia.
Ostatnio mieliśmy jedną propozycję. To nie był jednak fundusz, a bardzo zamożna osoba, która chciała kupić większą liczbę mieszkań. Nas to jednak nie interesuje. Po pierwsze, bo więcej jesteśmy w stanie zarobić, sprzedając mieszkania pojedynczo, a po drugie, nie chcemy tworzyć enklaw. Pozostałym naszym klientom mogłoby się to nie spodobać.
Wszystko zależy od tego, jak to będzie skonstruowane. Jest już ustawa o prawach lokatora. Regulacja więc jakaś jest. Oczywiście można dodać jeszcze dodatkowe opodatkowanie. Ono może jednak zabić ten rynek, a przecież w mojej opinii fundusze teraz będą kluczowe dla rozwoju mieszkalnictwa w Polsce. W centrum miasta mało kogo stać na kupno mieszkania. Tworzy się więc oddzielne miejsca dla bogatych i dla biednych. Wynajem te enklawy zmniejsza. Umożliwia nawet średnio zamożnej osobie zamieszkanie w centrum. Dzisiejsza myśl urbanistyczna idzie raczej w kierunku łączenia, a nie dzielenia.
Na tak wczesnym etapie rozwoju tego rynku ingerowanie w niego, posługiwanie się jeszcze absurdalnym przykładem Berlina [berlińczycy rok temu zadecydowali o próbie wywłaszczenia funduszy z powodu ich nadmiernej obecności na rynku], jest po prostu niepotrzebne. To dzięki funduszom budowlanka nie stanęła całkowicie, zwiększa się zasób mieszkań w Polsce. Dlaczego więc to ograniczać?
Kawa nie wyklucza herbaty. To, że są fundusze inwestycyjne, nie wyklucza tego, że mieszkanie można kupić.
Rzeczywiście fundusze kupują hurtowo. Dla dewelopera zawsze jednak lepiej jest sprzedać indywidualnie niż w pakiecie. Tu marża jest wyższa. Na teraz jednak fundusze nie stanowią żadnego problemu. One wytwarzają dodatkową podaż, dodatkowe mieszkania. Do tego część z tych lokali powstaje w miejscach, które w miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego występują jako przeznaczone pod usługi. Kowalski mieszkania tam nie kupi ze względów prawnych, ale fundusz wynająć już będzie mógł.
Świat się zmienia. I to jest moim zdaniem dobra zmiana, że nie wszystko musimy mieć. To trochę jak z samochodami: jesteśmy coraz częściej ich użytkownikami. Wynajmujemy je, leasingujemy, korzystamy z carsharingu. To trendy. Kiedy samochód jest do naszego wyłącznego użytku, przez 90 proc. czasu stoi w garażu czy na ulicy. Zajmuje miejsce, nie jest użytkowany. To prawdziwe marnotrawstwo.
Podobnie jest z mieszkaniami: żeby z czegoś korzystać, nie musisz być tego właścicielem. Ja jestem już stary i mam mieszkanie, ale moje dzieci nie są zwolennikami własności, ale elastyczności.
Znam tę wypowiedź KNF. Problem z nią jest taki, że jest oparta na danych historycznych. Przez parę lat – tak jak mówiłem wcześniej – rzeczywiście branża zarabiała bardzo dobrze. To się zmienia. Kiedy deweloper widzi zysk? Kiedy oddaje mieszkanie do użytkowania. A kiedy je sprzedawał? Rok do dwóch lat temu. Tymczasem teraz marże się obniżają. I to gwałtownie. Rosną ceny budowy, brakuje materiałów, wzrosły koszty energii, koszty robocizny itd. [deweloper de facto buduje więc na kredyt, bo całych pieniędzy nie widzi od razu, a dopiero po oddaniu mieszkania].
Klientów jest coraz mniej – ceny stanęły. Mamy więc większe ryzyko prowadzenia działalności deweloperskiej, ono powinno być więc oparte na wyższej marży, ale ta się zmniejsza.
Bo rzeczywiście dziś z kredytami jest problem. A przecież odpowiedź KNF jest agresywna. Ona de facto brzmi: "obniżcie swoje marże, krwiopijcy!". Reakcja dość dziwna.
Krwiopijcami nie byli. To jest jednak biznes. Jest popyt, mieszkania znikają, to pan nie podwyższy ceny? Nie wykorzysta sytuacji? Dla dewelopera notowanego na giełdzie to by było nawet przestępstwo. Miałem kiedyś nawet sytuację, w której szybko zrealizowaliśmy cel sprzedażowy, chciałem się pochwalić przed szefem, a po sekundzie dostałem od niego odpowiedź, że za tanio sprzedałem.
Mam wrażenie, że te zmiany już się wydarzyły w dobrych czasach. Metraże mieszkań się zmniejszyły. I to nawet tych na sprzedaż. Rynek zaczyna przypominać PRL: chcemy mieć mieszkanie z jak największą liczbą pokoi, ale jak najmniejszych, by było nas na nie stać. Czym bardziej budżetowy, popularny segment, tym ten trend jest mocniejszy.
W Pruszczu chcemy budować różnorodnie, tak żeby każdy znalazł coś dla siebie, będzie więc: dużo pomieszczeń, mały metraż, ale inne mieszkania będą jednak bardziej przestrzenne.
Raczej pod młode rodziny. Fundusze nie mieszkają w tych mieszkaniach, tam mieszkają ludzie, których nie stać na kupno. Musimy więc budować tak, by one były dostępne.
Jarosław Bator od początku tego roku jest prezesem trójmiejskiego dewelopera NDI Development (firma buduje głównie apartamenty nad polskim morzem). Wcześniej pracował m.in. w Echo Investment, Business Link czy Skanska. Zasiadał także w zarządzie PKP, odpowiadając za restrukturyzację firmy.
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
jak nie ma popytu to się nie buduje
zamiast schodzić z marży i ryzykować, że wzrost cen materiałów spowoduje sprzedawanie ponizej kosztów.
Jak się nie buduje, to skąd mają być zyski ? Znasz spółkę, która w oczekiwaniu na nowy boom mieszkaniowy zaprzestała budować przez 9 lat w 2008-2017 ? Ja nie znam. Chyba, że w tym czasie splajtowała. Jakie poniżej kosztów ? Przecież KNF wskazał, że mają horrendalne marże na poziomie 30%, znacznie wyższe niż w innych krajach (na zachodzie z 15%). Więc o jakim budowaniu poniżej kosztów gadasz ? To jest powielanie kłamstw deweloperów, że przestają budować, bo się nie opłaca. Opłaca się, opłaca, tylko jak się do tej pory czardżowało z gigantyczną przebitką to trudno wejść z powrotem w myślenie o normalnym zysku z codziennego kieratu.
1. Nie mieszaj gruszek z jabłkami. Owszem, niektórzy mają 30% zwrotu z inwestycji, ale inwestycja trwa zwykle kilka lat, np. 5, więc wtedy rocznie zarabiają 6%.
2. "Znasz spółkę, która w oczekiwaniu na nowy boom mieszkaniowy zaprzestała budować przez 9 lat" - nie znam, ale to nie znaczy, że ich nie ma lub nie będzie . Nie bierzesz pod uwagę, że decyzje podejmują właściciele, którzy zwykle są już "dorobieni" jak horała na cpk, obsrajtek na orlenie albo morawieccy na działkach. Nie muszą podejmować ryzyka w tak niepewnym czasie, kiedy koszty są nieprzewidywalne. A tak spółka to nie jest "wielka" firma (z zasady wszyscy deweloperzy powołują spółkę "wydmuszkę" bez majątku i to ona jest inwestorem), bo większość rzeczy robią podwykonawcy. A jak oni nie będą mieli roboty to już ich zmartwienie i pracowników, oczywiście.
3. Jeśli uważasz, że to taki super interes możesz spróbować sam. Zakładasz firmę deweloperską i prowadzisz inwestycję. Co cię powstrzymuje skoro to taki super interes.
4. Nie mam nic wspólnego z branżą deweloperską (no, może to, że nabyłem od nich mieszkanie :) ).
A ludziom z czego zapłacisz jak nie sprzedajesz ?
To nie jest zwrot z inwestycji 30%, tylko "rentowność roczna" - zysk/przychody
Chyba coś ci się pomyliło. Jakie przychody masz w pierwszym roku, kiedy właśnie przygotowujesz działkę? Całe ziobro. A w drugim i trzecim?
A przy okazji zysk = przychody - koszty. Czyli najpierw ponosisz koszty i to jest inwestycja na którą musisz mieć środki - własne lub kredyt, a z czasem częściowe wpłaty od nabywców mieszkań.
Bzdury piszesz.
Mówimy tu o DEWELOPERACH a nie o Zdzisku, co jedną chałupę co dwa lata stawia.
DEWELOPER ma w ciągu roku kilka inwestycji/budynkó na różnym poziomie zaawansowania- jedne zaczyna, inne kończy, a przy jeszcze inne upycha banknoty do walizek.
Ale cie pracowniku developerka user "codzienny_zgryz" rozjechał, nie przygotowales sie do szerzenia propagandy developerskiej misiu....
Co do kosztów - za wyjątkiem cementu już spadają i będą spadać. Także robocizny. Co do zapasów gotówki dużych deweloperów - to po co brali kredyty i emitowali obligacje? Za kilka miesięcy pojawiają się pierwsze bankructwa.
Obniżyć obowiązkowe daniny od dochod?w z pracy!!!
Wtedy zniknie drożyzna mieszkaniowa, zarobki wzrosną, a do tego wzrost gospodarczy przyspieszy ze względu na efektywne wykorzystanie nieruchomości.
Na pustostanach i marnotrawstwie nieruchomościowym nie da się zbudować dobrobytu!!!
W Chinach właśnie rozwija się kryzys 100 milionów pustych mieszkań i z tym kryzysem nawet Chińska gospodarka sobie nie radzi.