Pierwszy telewizor wyglądał jak komoda. Mało kto dziś odgadłby jej przeznaczenie. Ekran – niewiele większy od znaczka pocztowego - łatwo było przeoczyć. Baird Televisor - bo tak się zwał – kosztował 26 brytyjskich funtów. W 1929 r. była to spora suma odpowiadająca dzisiejszym 4,5 tys. dol. Co ciekawe, podłączało się go do oprawki po żarówce – w wielu brytyjskich domach nie było jeszcze wtedy gniazdek.
Z czasem ekran zaczął rosnąć i bardziej wypełniać obudowę. Kineskopy CRT, w których długie elektronowe działo miotało elektrony w stronę ekranu, miały dużą głębokość. Aż półmetrową w przypadku 32-calowych modeli. To ograniczało przekątną telewizorów do 40 cali. Skutkiem ubocznym był ich ogromny ciężar – na każdy cal przypadało ok. 1,5 kg masy ekranu. Ogromne, 38-calowe Loewe Aconda ważyło aż 95 kg. Już wtedy producenci zdali sobie sprawę, że telewizor powinien robić wrażenie także wtedy, gdy jest wyłączony. Dlatego np. Loewe obudowywało swoje topowe modele w efektowne meblościanki czyniące całość jeszcze cięższą i większą.
Sytuację diametralnie odmieniły płaskie telewizory. Zwiastunem technicznej i stylistycznej rewolucji były plazmy Fujitsu, Panasonica i Philipsa z połowy lat 90. Pierwszy 42-calowy płaski philips kosztował 14 999 dol. Ceny spadały, popularność rosła i pod koniec 2006 r. „plazmy” wyprzedziły w sprzedaży „kineskopy”. „Plazmy” w cudzysłowie, bo tak potocznie nazywano też telewizory z matrycami LCD, w których obraz tworzą ciekłokrystaliczne piksele podświetlane od tyłu diodami LED. W sklepach LCD-ki pojawiły się na początku wieku, ale przekątną 42 cale osiągnęły dopiero w 2006 r. Wówczas największymi konstrukcjami były RPTV, czyli telewizory tylnoprojekcyjne, których nazwa oddaje istotę działania. Niektóre liczyły nawet 80 cali. Jednak w ciągu kilku lat zmiotły je wady – słaby kontrast, wąskie kąty widzenia, krótka żywotność i wysokie zużycie prądu. Ale przede wszystkim rosnące z roku na rok plazmy i LCD-ki. Ich obudowy coraz ciaśniej opinały coraz większe ekrany obwiedzione malejącymi ramkami. Stopniowo zaczynały znikać z nich głośniki i przyciski. Zwyciężał minimalizm. Niektóre modele do dziś zachwycają ponadczasową bryłą: np. plazmy Pioneer serii Kuro. A zwłaszcza dwuczęściowy model KRP-600A, czarny, błyszczący, 60-calowy monolit z równie eleganckim sześcianem mieszczącym elektronikę. Obie części łączył jeden przewód. Korzyści? Ekran o mniejszej głębokości, łatwiejszy dostęp do gniazd połączeniowych. Czyli lepszy wygląd i wygoda. Aż dziwne, że tak udane rozwiązanie znajduje tak niewielu naśladowców.
Ale nawet odchudzone KRP-600A liczyło 6,4 cm grubości. W tej kategorii plazmy pierwsze doszły do ściany. LCD-ki nadal chudły. Lecz i one zatrzymały się na granicy 4 mm. Co dalej? OLED-y.
Telewizory z organicznym ekranem teoretycznie mogą być cienkie jak kartka papieru i jak ona elastyczne. To dlatego, że piksele świecą tu same i że można je (będzie) nadrukowywać. I taka też będzie przyszłość – duże, cienkie i rozwijane płachty ekranu nalepiane na ścianę niczym tapety.
Taki telewizor tapeta już jest: LG Signature OLED W7. Wersja 65 cali kosztuje 34 999, a 77 cali – 86 999 zł. „W” oznacza „wallpaper”, czyli tapetę. Flagowe LG jest całkowitym zaprzeczenie swego protoplasty sprzed 88 lat: Baird Televisor składał się z samej obudowy; W7 w zasadzie obudowy nie ma. Nie ma nawet kantów. Ani miejsca na firmowe logo. To praktycznie sam ekran. Zgodnie z filozofią „mniej znaczy więcej” LG zrezygnowało w nim ze wszystkich zbędnych elementów. Najbardziej szokująca jest grubość, czy raczej cienkość, tego telewizora: 2,57 mm. To ponad 2 mm mniej niż najcieńszy smartfon świata – Vivo X5 Max. To mniej niż zegarek, który macie na ręku. To tyle co naleśnik. Ponieważ ma przy tym 165 cm przekątnej, wygląda na ścianie jak ruchomy plakat. Przylepia się go do niej, a ściślej do wpuszczonych w nią magnesów. To łatwe o tyle, że całość jest lekka i elastyczna (rogi dają się odchylać). Efekt zaś – niecodzienny. Mało kto, widząc czarną szklaną taflę wtopioną w ścianę, domyśli się, że to telewizor. Żaden inny nie robi takiego wrażenia przed włączeniem. A po włączeniu? Nie mniejsze. Tyle że obrazem. Naturalność barw, nieskończony kontrast i doskonała czerń pokazują, na co stać organiczne matryce. Potrafią całkowicie wygasić źródło światła, a nie jak w przypadku LCD tylko je przysłonić. Regulacja jasności dokonuje się tu z dokładnością do piksela – można go wyłączyć lub włączyć. I to widać. Choć nie ma jeszcze wyników testów porównawczych, flagowy model LG będzie w nich faworytem. Ale tajemnica jego cienkości to nie tylko matryca. To także trik znany z dwuczęściowego Kuro. Głośniki, elektronikę i porty podłączeniowe skryto tu w soundbarze stojącym pod telewizorem i łączącym się z nim jednym, płaskim przewodem. Dzięki temu i ekran jest cieńszy, i dźwięk (4.2 Dolby Atmos) znacznie lepszy.
Podsumujmy: pierwsze telewizory z lat 30. miały złożony z 30 linii czarno-biały obraz. Uczynienie go kolorowym zajęło prawie 40 lat. Zmiana pękatego kineskopu na płaski ekran plazmy - 20, a przejście z plazmy na LED, potem na OLED - już tylko kilka lat.
W miarę jak rósł ekran, znikała reszta telewizora.
- Znikają guziki, włączniki i wiele elementów sterujących. Znika fizyczny interfejs. Wyłączony odbiornik zwraca uwagę jedynie prostotą formy. Dopiero włączony ujawnia swą złożoność i możliwości. To znikanie elektroniki stało się wyznacznikiem technicznego zaawansowania – mówi Robert Majkut, znany w świecie projektant luksusowych przedmiotów i wnętrz.
Uważa, że przedmioty stają się efemeryczne. - Bardziej wytrzymałe materiały pozwalają na cieńsze konstrukcje – smuklejsze nóżki, podpory i uchwyty. Dyskretna elegancja. Rzeczy zaczynają zabierać mniej miejsca, zużywać mniej materiału, stawać się zauważalne tylko wtedy, gdy są używane – twierdzi Majkut.
Ten trend widoczny jest od lat zwłaszcza w USA, gdzie działa najwięcej firm ukrywających telewizory: w regałach,
sufitach,
pod łóżkiem,
a nawet w obrazach.
LG Signature OLED W7 nie musi korzystać z tych trików. To kwintesencja minimalizmu - nawet prototypy holograficznych telewizorów wymagają obudowy. Co dalej? Przebić by go mogły tylko cienkie jak pergamin ekrany 8K zwijane w rulon. Czy ewolucja pójdzie w tę właśnie stronę? Jej ścieżki wytyczają technika i koszty. Sprawdźmy, co się dzieje z telewizorami, gdy cena przestaje grać rolę. Oto cztery najdroższe modele:
Panasonic Plasma 4K. Tym, co zabiło plazmy, była między innymi rozdzielczość 4K nie do uzyskania na ekranach plazmowych o rozsądnych przekątnych. Dlaczego? Bo szklane komórki będące odpowiednikiem pikseli zajmują zbyt dużo miejsca, by dało się je bardziej zagęścić. Ale przecież można powiększyć ekran. Okazuje się, że 152 cale (386 cm) to dość, by zmieścić 4096x2160 pikseli. Taka plazma waży 580 kg i kosztuje aż 500 tys. dol.
C/Seed 201. Reklamowany jako największy TV LCD do użytku zewnętrznego. Robi dużo większe wrażenie, niż sugeruje jego niemała przekątna – 201 cali, czyli 510 cm. Bo? Jest wodoodporny i składany. Musi taki być, gdyż zwykle kryje się w ziemi. Na sygnał z pilota ziemia się rozstępuje i zaczyna widowisko lepsze niż najlepszy film. Seed (z ang. nasiono) monumentalnie wyrasta z ziemi i rozkłada się niczym mechaniczny kwiat. Łodyga kryje 12 głośników i trzy subwoofery, a kielich - ekran LCD złożony z czterech paneli o jasności 10-krotnie większej niż w domowych telewizorach (by obraz był wyraźny nawet w pełnym słońcu). Całość kosztująca 680 tys. dol. i zaprojektowana przez Porsche Design Studio zdobyła prestiżową nagrodę czerwonej kropki Red Dot Design za mistrzowski poziom wzornictwa przemysłowego.
Tytan Zeus 370. Prawdziwy olbrzym. 370 cali to 9,4 metra przekątnej i wysokość dwóch pięter. Najlepiej instalować go więc w trakcie budowy domu. Podczas oglądania meczu na jego ekranie widać piłkarzy w skali 1:1. Nie mniejsze wrażenie robi widok naturalnej wielkości aut. Czy podpływającego znienacka rekina – jeden z egzemplarzy wyścieła podłogę basenu należącego do brytyjskiego potentata mediowego. Zawrotna cena wynosząca 1,6 mln dol. obejmuje na szczęście transport, montaż i serwis.
Stuart Hughes’ Prestige HD Supreme Rose Edition. Jeśli zastanawialiście się, jaki sprzęt ma Donald Trump, to macie odpowiedź. Najdroższy telewizor świata mieści się na najwyższym piętrze wieżowca Trump Tower przy nowojorskiej Piątej Alei. Zaskakuje obłędną ceną i umiarkowaną – zwłaszcza na tle konkurentów – wielkością: aż 2,25 mln dol. i tylko 55 cali. Co oznacza, że każdy centymetr przekątnej jego ekranu LCD kosztuje ponad… 60 tys. zł. Prawie dwa razy więcej niż cały 65-calowy Signature W7 dający obraz i większy, i lepszy. Telewizor sygnowany nazwiskiem brytyjskiego projektanta wyspecjalizowanego w gadżetach dla krezusów jest bowiem popisem sztuki nie tyle inżynierskiej, ile jubilerskiej: jego obudowę pokryto skórą aligatora, ale przede wszystkich grubą warstwą różowego, 18-karatowego złota (28 kg) i 72 wolnymi od jakiejkolwiek skazy diamentami. To jedyny telewizor, do którego ekran jest tylko dodatkiem.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze