Sygnałem do wyprzedaży był piątkowy klincz w negocjacjach państw OPEC. Producenci ropy naftowej mieli ustalić cięcia wydobycia surowca, jednak negocjacje nie zakończyły się porozumieniem.
Zgodnie z obowiązującymi do piątku ustaleniami do końca pierwszego kwartału 2020 r. OPEC i Rosja miały ograniczyć wydobycie ropy naftowej o 1,7 mln baryłek dziennie w stosunku do wydobycia z października 2018 r. Państwa OPEC chciały zwiększyć je do 3,6 mln baryłek dziennie - najwięcej od kryzysu gospodarczego z początku 2009 r. Nie przystała na to Rosja.
Brak nowych porozumień OPEC z Rosją oznacza, że od kwietnia nafciarzy nie będą już obowiązywać żadne ograniczenia wydobycia i teoretycznie będą mogli dowolnie zwiększać pompowanie ropy ze swoich złóż. A w sytuacji kryzysu po koronawirusie może się to przerodzić w globalną wojnę cenową na naftowym rynku.
Na tę wieść ceny ropy naftowej zaczęły pikować. W piątek wieczorem na giełdzie w Londynie cena europejskiej ropy naftowej Brent straciła 9,9 proc. na wartości i baryłka tego surowca kosztowała 45,5 dol.
Paniczna reakcja pogłębiła się w poniedziałek rano. Cena baryłki ropy na giełdzie w Londynie spadła o kolejne 30 proc. w porównaniu z piątkiem. Takiego załamania w ciągu jednego dnia nie było od 30 lat. Obecnie ropa wyceniana jest na jakieś 33 dol.
A to już blisko rekordowo niskich notowań z 2016 r., gdy ropa Brent kosztowała 31 dol.
Panika na rynku ropy natychmiast odbiła się także na parkietach giełdowych. W Azji najważniejsze indeksy poleciały w dół o blisko 5 proc. Japoński Nikkei225 traci 5,1 proc., Hang Seng z Hongkongu jest pod kreską prawie 4 proc., a Shanghai Composite traci 3 proc. W Korei akcje potaniały średnio o 4,2 proc. Wyprzedaż trwa także w Indonezji i Indiach.
To oznacza, że także europejskie rynki spadają. Indeks WIG20 na otwarciu spadł o 6,63 proc., do poziomu 1649 punktów, co jest najniższym poziomem od 2009 roku.
W ten sposób materializują się obawy, że koronawirus sprawi, że gospodarka światowa znajdzie się w kryzysie, a wiele krajów (jak USA czy nawet cała strefa euro) w recesji.
To złe wiadomości dla polskiej gospodarki. Analitycy mBanku uznali, że czas ostro zrewidować prognozy tegorocznego wzrostu PKB. Ich zdaniem wyniesie on nie 2,8 proc. (co i tak było dość pesymistyczną prognozą), ale... 1,6 proc.
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Wszystkie komentarze