Według rankingu wolności prasy Reporterów bez Granic z 2021 r. Białoruś znajduje się na 158 miejscu wśród analizowanych 180 krajów. Od wybuchu kryzysu politycznego w 2020 r. wiele białoruskich mediów internetowych zostało całkowicie zablokowanych, a niemal wszystkie opozycyjne gazety przestały być drukowane. 18 maja reżim zablokował dostęp do tut.by, z którego czerpało wiadomości 63 proc. białoruskich internautów - była to największa niezależna organizacja medialna w tym kraju.
Strona została zablokowana za rozpowszechnianie informacji pochodzących od „niezarejestrowanej" organizacji: Białoruskiej Fundacji Solidarności (BYSOL). Informacje od BYSOL były cytowane przez prawie wszystkie białoruskie media, w tym państwowe, ale tylko jedno z nich otrzymało nakaz zamknięcia z tego powodu.
Tego samego dnia funkcjonariusze zatrzymali kierownictwo portalu internetowego i powiązanych z nim firm pod zarzutem uchylania się od płacenia podatków. Firma jest oskarżona o nielegalne korzystanie z ulg podatkowych.
Dla mieszkańców krajów, w których cenzura ogranicza dostęp do niezależnych mediów, z pomocą przychodzi dark web. I choć podobnie, jak ma to miejsce w ogólnodostępnej sieci, rozpowszechniane są tam fake newsy, czy po prostu zwykłe kłamstwa, to jednak jest i miejsce na pierwszoligowe dziennikarstwo. W 2017 r. swój serwis uruchomił w dark webie „New York Times", a dwa lata później na podobny ruch zdecydowała się stacja BBC,udostępniając swoją oficjalną stronę internetową użytkownikom korzystającym m.in. z przeglądarki Tor.
9 sierpnia 2020 r., w dniu sfałszowanych wyborów prezydenckich na Białorusi, ok. 8 rano wydajność tamtejszego internetu zmalała o 80 proc. Po kilku dniach sytuacja wróciła do normy. W tym czasie przez kraj przetoczyły się liczne demonstracje wymierzone w Aleksandra Łukaszenkę.
W czasie kiedy białoruski reżim starał się utrudnić komunikację obywatelom, w dark webie zarejestrowano niemal dziesięciokrotny wzrost liczby użytkowników z tego kraju.
Anonimowość w sieci w sytuacji tak dużego napięcia politycznego, a także wobec ryzyka prześladowania przez władze jest bezcenna. Dark web okazał się oknem na świat w czasie, gdy reżim starał się je zatrzasnąć. Po tym, jak sieć wróciła do standardowego funkcjonowania, liczba białoruskich użytkowników dark webu osiągnęła poziom sprzed dnia wyborów.
Szyfrowanie bez anonimowości
W 2018 r. białoruski rząd ogłosił przetarg o wartości 2,5 mln dol. na zakup sprzętu zdolnego do przeprowadzania „głębokiej inspekcji pakietów", umożliwiającego blokowanie niechcianego ruchu internetowego. Pozwala zidentyfikować i przekierować lub zablokować określone pakiety danych.
Testy sprzętu miały miejsce na krótko przed wyborami w 2020 r. 19 czerwca białoruscy użytkownicy mieli problemy z korzystaniem z kilku serwisów internetowych, w tym z Telegrama i Vibera. W dniach 15-16 lipca czasowo utracili dostęp do serwerów VPN. W tym czasie władze zrzuciły winę na problemy techniczne w Rosji i Polsce.
W dniu wyborów prawdopodobnie niemal cały białoruski ruch internetowy przechodził przez Narodowe Centrum Wymiany Ruchu (NTsOT), które stało za przetargiem z 2018 r. Reżim nie był w stanie zablokować szyfrowanej komunikacji, dlatego zdecydował się mocno ograniczyć dostęp do całej sieci.
Analitycy z firmy NetBlocks uważają, że Mińsk zdecydował się działać na tak dużą skalę, aby akcja wyglądała na atak z zewnątrz. Dyrektor NetBlocksa Alp Toker stwierdził w rozmowie z portalem Vice, że białoruski rząd użył listy ponad 10 tys. słów kluczowych, aby zablokować ruch z witryn od Facebooka do Walmartu.
„Używają głębokiej inspekcji pakietów, aby zablokować każdą domenę internetową, która zawiera jedną z tysięcy popularnych nazw marek. Sprawia to wrażenie awarii" – powiedział Toker.
Telegram jest popularnym narzędziem komunikacji wśród protestujących na całym świecie, Białoruś nie jest tu wyjątkiem. W czasie gdy reżim Łukaszenki niemal wyciągnął wtyczkę z internetem, Telegram pozostawał jednak dostępny dla większości tamtejszych użytkowników. Aplikacja była wykorzystywana przez niezależne media, które publikowały tam swoje treści.
Jednym z najpopularniejszych na Białorusi telegramowych kanałów jest Nexta, który na bieżąco informuje o działaniach protestujących. Jego współzałożyciel, opozycyjny dziennikarz Roman Protasiewicz, został kilka dni temu zatrzymany na lotnisku w Mińsku, po tym, jak samolot Ryanaira, którym leciał do Wilna, zmuszono do lądowania z powodu fałszywej informacji o bombie na pokładzie.
Telegram nie gwarantuje anonimowości
Telegram oferuje swoim użytkownikom szyfrowanie czatów, w których można wysyłać wiadomości tekstowe, zdjęcia, filmy. Szyfrowanie stosowane przez komunikator jest pełne, co oznacza, że klucz deszyfrujący mają tylko adresat i nadawca wiadomości. Zawartość szyfrowanych czatów nie jest przechowywana na serwerach Telegramu, rozmowy są zapisywane tylko na urządzeniach użytkowników.
Niestety, wiele osób nie rozróżnia szyfrowania od anonimowości. A są to dwie różne rzeczy. Koncepcja anonimowości zakłada, że użytkownik może ukryć dokładną lokalizację, historię odwiedzanych stron, przedziały czasowe połączeń internetowych, a także szczegóły dotyczące sprzętu i oprogramowania. Telegram nie gwarantuje anonimowości, gromadzi metadane - w tym adres IP i typ urządzenia - i przechowuje na swoich serwerach. Adresy IP mogą być wykorzystywane do śledzenia poszczególnych użytkowników.
Ponadto grupy i kanały na Telegramie, choć ułatwiają mobilizację tłumów, nie są bezpieczne. Programiści z Hongkongu ostrzegali protestujących w 2019 r., aby nie korzystali z tego komunikatora, ponieważ istnieje możliwość wycieku ich danych. Okazuje się, że w dość prosty sposób można wyodrębnić informacje o użytkownikach z grup i kanałów Telegrama, m.in. ich imiona i nazwiska.
Przestępcy na Telegramie
Analitycy cyberbezpieczeństwa wykazali w ostatnim czasie, że przestępcy dzielą się nielegalnie zdobytymi danymi użytkowników Telegrama. Prywatne dane milionów ludzi są otwarcie udostępniane w grupach i kanałach aplikacji z tysiącami członków.
Ponadto analizy przeprowadzone przez dostawcę VPN vpnMentor pokazują, że Telegram staje się bezpieczną przystanią dla cyberprzestępców. Hakerzy wykorzystują aplikację do wymiany informacji i omawiania masowych wycieków danych.
W dochodzeniu przeprowadzonym przez specjalistów z firmy NortonLifeLock znaleziono dowody na istnienie dobrze prosperującego nielegalnego rynku na Telegramie, gdzie użytkownicy sprzedają towary znane z dark webu, od szczepionek na COVID-19 i danych osobowych, po pirackie oprogramowanie i fałszywe dowody tożsamości. Dużą zaletą prowadzenia działalności przestępczej za pomocą Telegrama w porównaniu z dark webem jest jego odporność na ataki Distributed Denial of Service (DDoS) oraz blokady sieci, które zagrażają operacjom cyberprzestępców.
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. Zrezygnować możesz w każdej chwili.