- Jesteś 356 osobą, która pyta, czemu nie zrobiliśmy jeszcze piwa o smaku cebuli - śmieje się Wiktor Staszewski, współwłaściciel rodzinnego browaru Gzub znajdującego się w niewielkiej wsi pod Środą Wielkopolską.
Annopole - do niedawna wieś typowo rolnicza - w ostatnich latach powiększyła się o kolejne domy. Ale wokół wciąż dominują pola. Pełne cebuli, ziemniaków i kukurydzy, które Staszewscy uprawiają od 30 lat.
Trudno więc nie zapytać o cebulowe czy ziemniaczane piwo, gdy w magazynach obok browaru są przygotowane właśnie te warzywa na eksport. Ale Wiktor wyjaśnia, że zastosowanie tych dodatków do piwa popsułoby walory smakowe. - A poza tym, kto chciałby takie piwo pić? - mówi.
Informacja dla najbardziej dociekliwych: były próby połączenia obu biznesów. Jednak piwo cebulowe ostatecznie wylądowało w zlewie.
Ojciec Wiktora Robert Staszewski wraz z żoną Katarzyną właśnie w Annopolu od lat prowadzą firmę zajmującą się przetwórstwem warzyw. Zaczynali od zera, a dziś oprócz 32 ha upraw mają też magazyn, hale i browar. Eksperymentowali z uprawą truskawek, kapusty pekińskiej, pietruszki, ale w końcu stanęło na cebuli i ziemniakach. Te produkowane są zarówno na rynek krajowy, jak i na eksport. Przez wiele lat zaopatrywali rynki holenderskie, belgijskie, angielskie.
- Najdalej nasze warzywa pojechały do Azerbejdżanu - wspomina Wiktor.
W 2014 r. młodsze pokolenie, czyli syn Wiktor i siostrzeniec Jan, zdecydowało się przy wsparciu Roberta i Katarzyny otworzyć własny biznes. Browar nazywa się Gzub, co w poznańskiej gwarze oznacza dziecko. Inspiracją do piwnego biznesu był starszy kuzyn Janek Staszewski.
- Jak zwykle bywa w takich opowieściach, zaczęło się od piwa warzonego w domu. W Wielkanoc 2011 r. Janek przyszedł do nas ze swoimi domowymi piwami. Byliśmy pod wrażeniem, jak różni się taki domowy browar od komercyjnego - opowiada Wiktor.
Jeszcze jako student Wiktor podłapał piwowarską pasję kuzyna. Zwłaszcza że warzenie piwa w domu było też dla studenckiej kieszeni bardziej ekonomiczne niż kupowanie komercyjnych trunków w sklepach.
Początkowo eksperymentowali, poszukiwali nowych smaków. Na stronach anglojęzycznych i polskich czytali o technikach warzenia, stamtąd czerpali też wiedzę, skąd brać potrzebne surowce. - Wtedy na sklepowych półkach w Polsce nie było dużego wyboru kraftowych piw. Takie browary rzemieślnicze dopiero raczkowały, a my szukaliśmy nowych smaków. Byliśmy ciekawi, co można jeszcze stworzyć.
I dodaje: - Wówczas uważałem, że pierwsze uwarzone piwo jest najlepsze, jakie w życiu piłem. Dziś z perspektywy czasu i zdobytego doświadczenia na pewno bym stwierdził, że nie nadaje się picia - śmieje się.
Tata Staszewski, który ma największe doświadczenie i smykałkę do interesów, stwierdził, że domowe warzenie piwa można zamienić w biznes. Zainwestował w pasję Wiktora i Janka.
Pojechali kilka razy do Belgii i Holandii, by podpatrzyć techniki warzenia i poznać piwne smaki. W Polsce bowiem małe, rzemieślnicze browary można było policzyć na palcach jednej ręki. Dekadę temu dominowały koncerny lub browary restauracyjne. A od lat 90. żadne szkoły już nie kształciły przyszłych piwowarów.
- Tata wykorzystał swoje kontakty zdobyte przy prowadzeniu biznesu rolniczego. Wiedział, gdzie się poruszać, co zobaczyć. Tak zrobiliśmy tournée po małych, rodzinnych browarach, które działają od dziesiątek lat. Często takie browary są firmami rodzinnymi, pracują w nich ojcowie z synami, a dogląda dziadek - opowiada Wiktor.
Stwierdzili, że chcą działać w takim stylu.
Na początku nie mieli jednak własnego zakładu produkcyjnego. Tworzyli browar kontraktowy. Mieli własne receptury, ale produkcję zlecali innym browarom. W tym czasie coraz więcej osób decydowało się na produkcję piwa.
Nastąpił prawdziwy boom na rynku. Otwierało się coraz więcej małych firm, odbywały się festiwale piwne. Przez moment podaż nie nadążała za popytem. Zdarzało się więc tak, że browary składały zamówienie na produkcję w lutym, a realizacja była dopiero za kilka miesięcy.
Wtedy postanowili sami otworzyć browar. I chociaż są w Polsce firmy, które montują takie zakłady od A do Z, stwierdzili, że spróbują postawić go sami. Z własnych środków jedną z hal przerobili na zakład produkcyjny. Koszty pokryli ze sprzedaży cebuli. To uchroniło ich przed zaciągnięciem kredytu.
- Z perspektywy czasu dobrze się stało. Dziś chociaż o to jedno zmartwienie jest mniej - mówi Wiktor i dodaje: - Oczywiście zatrudniliśmy fachowców od automatyki, spawaczy, elektryków, hydraulika. Kupiliśmy sami zbiorniki, kładliśmy izolację pod rury. Zajęło nam to więcej czasu, ale teraz, jak coś się zepsuje, to przynajmniej wiemy, co to może być.
Pod koniec sierpnia 2017 r. uruchomili produkcję. Na pamiątkę co roku o tej porze organizują dużą imprezę plenerową - urodziny Gzuba.
Nim to jednak nastąpiło musieli poprosić o zgodę na działalność najbliższych sąsiadów.
- Dziesięć lat temu na hasło "browar" ludzie myśleli, że powstanie tu wielka fabryka, będzie hałas, codziennie będą kursowały tymi drogami ciężarówki. Pojechaliśmy więc do sąsiada, zanieśliśmy mu pierwsze nasze piwa i opowiedzieliśmy o inwestycji. Że to mały, lokalny zakład, który zresztą może podnieść atrakcyjność tych terenów. Planowaliśmy otwarcie ogródka piwnego. Facet przemyślał i zgodził się. A po paru miesiącach dowiedzieliśmy się, że sam zaczął w domu piwo warzyć - opowiada Wiktor.
Po otwarciu browaru, gdy stali się niezależni, produkcja ruszyła pełną parą. W stałej ofercie mają osiem rodzajów piwa. Plus te sezonowe, które warzą raz do roku. Obecnie są trzy zbiorniki fermentacyjne oraz sześć zbiorników leżakowych, ale planują zakup kolejnych dwóch. W letnich miesiącach zdarzało się bowiem, że magazyn święcił pustkami, a oni nie nadążali z produkcją.
Zimą tydzień produkcyjny trwa ok. 4 dni. Pod koniec tygodnia cały zakład jest gruntownie dezynfekowany, co dwa tygodnie odbywa się deratyzacja. Warunki muszą być sterylne, by żadna muszka nie dostała się do warzonych trunków. Piwo nie może zostać skażone. Po takim sprzątaniu są warunki wręcz laboratoryjne.
Zima to też czas na eksperymenty. Niedawno uwarzyli piwo z dodatkiem tymianku. Na święta Bożego Narodzenia zrobili takie z dodatkiem cynamonu, a na najbliższą Wielkanoc planują piwo z dodatkiem buraczków i chrzanu. Chcą zająć się też piwami premium. Ich cena może sięgać kilkuset złotych, a najdroższe piwo na świecie kosztuje kilkaset tysięcy.
W tym celu kupili beczki po czerwonym winie - po porto, burbonie. W nich, podobnie jak mocniejsze alkohole, piwo będzie leżakować przez kilka miesięcy.
- Mama uczestniczy mocno w życiu browaru. Zajmuje się księgowością i kadrami. Tata dogląda. To anioł biznesu. Mało go na zdjęciach, ale nad wszystkim czuwa. Dzieli się z nami wiedzą i doświadczeniem. Gdy był w moim wieku, sam otworzył pierwszy biznes. Kuzyn z kolei jest głównym technologiem - opowiada Wiktor Staszewski.
Zaczynali od produkcji 70 tys. litrów rocznie. Dziś produkcja sięga 160 tys. litrów. Ta ilość w każdym roku się zwiększa. Ale Staszewscy nie samym rolnictwem i piwem żyją.
Trzy dni przed ogłoszeniem pandemii koronawirusa przez WHO otworzyli Wiejską Banię - kompleks z fińską sauną, 2 baniami: z wodą zimną oraz ciepłą; zewnętrznym prysznicem, kompleksem sanitarnym z oddzielnymi szatniami oraz strefą wypoczynkową. W weekendy trudno znaleźć wolny termin do Wiejskiej Bani termin. Oprócz tego stworzyli kamper park dla podróżujących kamperami przez Wielkopolskę, którzy chcą odpocząć po drodze.
Czy planują uprawę chmielu?
Wiktor kręci głową. - Nie w tych warunkach geograficznych. Tu jego uprawa jest nieopłacalna. Chociaż są gospodarstwa specjalizujące się w uprawie chmielu - m.in. w okolicach Nowego Tomyśla - wyjaśnia.
- Ale to jest mikroskala. Większość polskiego chmielu hoduje się w okolicach Puław, Lublina. Tam jest całe zagłębie. Wielkopolska to jednak kraina podziemnych pomarańczy. Kto będzie chmiel hodował, jak z cebuli i pyr lepiej można wyżyć - żartuje.
Chmiel sprowadzają więc z Czech, Anglii, Ameryki, Niemiec. Stosują także słody czeskie, angielskie, niemieckie.
Ale ostatnie lata nie są dla Gzuba, jak zresztą dla wielu innych biznesów, łaskawe. Staszewski przyznaje, że i oni odczuli na własnej skórze efekt pandemii. Większość uwarzonego piwa przekazują bowiem do lokali gastronomicznych. Te w czasie pandemii były przez długi czas zamknięte. Sami otworzyli więc lokalny sklepik, a latem uruchomili ogródek piwny. Z niego z chęcią zaczęli korzystać sąsiedzi z Annopola, ale i mieszkańcy Środy Wielkopolskiej i Poznania. Do Gzuba bowiem można dojechać kolejką wąskotorową.
- Z właścicielami kolejki dogadaliśmy się, że na hasło "do Gzuba" pasażerowie otrzymują zniżkę na bilet, a u nas zniżkę na piwo - opowiada.
Wpływ na interesy Staszewskich miała także agresja Rosji na Ukrainę. Byli zmuszeni zamknąć filię firmy z przetwórstwem warzyw na Wschodzie.
- Obserwujemy zmiany nie tylko na rynku piwa rzemieślniczego, lecz także w rolnictwie. Wojna zerwała jednak wiele łańcuchów dostaw. Gdy jest coś do dostania, to jest bardzo drogie. Są spekulacje cenowe. Co widać po cenach nawozów, nasion czy paliwa. Chociaż z upraw cebuli czy ziemniaków żyje się nam dobrze - mówi Wiktor.
Odczuwają też inflację, podwyżki cen. - Od 1 stycznia mamy wyższe opłaty za prąd, gaz czy wodę. Wzrosły ceny nie tylko produktów do wytworzenia piwa, ale także ceny kartonów, kapsli, butelek.
10 tys. złotych więcej kosztuje ich miesięczny proces produkcji. Największe wzrosty to koszt surowca, czyli słodu jęczmiennego. Tutaj podwyżki sięgnęły nawet 200 proc. w ciągu roku.
- A nie możemy podnosić w nieskończoność ceny piwa. Nikt nie kupi jednego bardzo dobrego piwa za 18 złotych, gdy dwa równie dobre mogą mieć w tej samej cenie - mówi Wiktor Staszewski.
Wyższe ceny odbijają się także na uprawie cebuli, ziemniaków czy innych warzyw. Rosną koszty ich oczyszczenia, przechowywania, transportu. Dlatego od coraz wyższych cen rodzina Staszewskich chce uciec w ekologiczne rozwiązania. Za miesiąc obok hal z płodami rolnymi ma stanąć farma fotowoltaiczna o mocy 40 kW. Prąd z niej ma wspomóc gospodarstwo rolne. Przetwórstwo warzywne, zwłaszcza latem, gdy muszą działać chłodnie, pochłania wiele energii.
- W dodatku zmienił nam się klimat w ciągu ostatnich dwóch dekad. Te 25 lat temu temperatury nie były takie wysokie latem, by trzeba było specjalnie ochładzać pomieszczenia, w których przechowujemy warzywa. Dziś temperatura potrafi wynieść 35 stopni Celsjusza kilkanaście dni z rzędu. Mamy też noce tropikalne, gdzie to ciepło wciąż się utrzymuje. Także mniej jest zimnych miesięcy. Dla nas każdy skok temperatury o 1 stopień jest już znaczący. Musimy więc hale chłodzić, by warzywa przetrwały - wyjaśnia Wiktor, który studiował ekoenergetykę.
I chociaż już wcześniej rodzina planowała postawić na fotowoltaikę, ostateczna decyzja zapadła w zeszłym roku. - Udało nam się załapać jeszcze na dofinansowanie rządowe. Wcześniej było z tym różnie, bo programy albo były przeznaczone na inwestycje w biogazownie, albo trzeba było posiadać tzw. zielone certyfikaty, których rolnicy, którzy po raz pierwszy chcieli zainwestować w zieloną energię, nie mieli - opowiada Staszewski.
Będzie to pierwsza ekologiczna inwestycja w tym rodzinnym gospodarstwie. Liczą, że dzięki niej koszty produkcji znacznie się obniżą, a później przełoży się to na kolejne ekorozwiązania.
- To inwestycja, na którą bardzo czekamy - mówi Wiktor.
No i rodzina nie może się już doczekać lata i otwarcia ogródka piwnego. - Kolejny rok liczymy, że goście dopiszą - dodaje.
*****
Jedna Planeta. Jedno Życie to projekt, w którym opowiadamy o wyzwaniach ekologicznych, z którymi przychodzi nam się mierzyć.
W tej odsłonie projektu pod nazwą Energia dla klimatu opowiadamy o konsekwencjach zderzenia się dwóch kryzysów: klimatycznego i energetycznego. Sprawdzamy, jak małe i średnie przedsiębiorstwa dbają o czystą energię. Dociekamy, jak firmy radzą sobie z transformacją energetyczną i co mogą zrobić, by zazielenić produkty, które sprzedają. Czy łatwo dziś brać odpowiedzialność i przechodzić na zieloną stronę mocy?
Wszystkie komentarze
To haniebna kalka z angielskiego, podczas gdy mamy już piękne polskie słowo.
A brzmi ono "RZEMIEŚLNICZE"!!!
Waszym obowiązkiem wobec społeczeństwa jest dbać o jakość języka. Wywiązujcie się dobrze z tego obowiązku.
Korzystając z okazji dodam też, że polskim odpowiednikiem słowa barber (też nie ma w SJP) jest słowo "golibroda" lub "fryzjer".
Wszak jest Polskie Stowarzyszenie Browarów Rzemieślniczych, czyli producenci tak chcą się nazywać, ale marketingowi trendsetterzy (och, te staropolskie słowa) wymyślili craft (a umysłem Kopyra przez jego usta kraft i kraftowy). W KP Rzemieślniczych dla zwycięzcy jest tytuł Kraft Roku, więc Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek.
Nie zachwyca mnie to, ale "mocą swoich rąk potoku nie zawrócisz".
Ja używam słowa 'balwierz'.
A ja szczyny. 90% tych piw "KRAFTOWYCH" to ch...nia i szczyny.
Słusznie!
A zamiast "dżojstik" należy mówić "manipulator drągowy jednorącz ciągany".
Dureń jesteś zwykły... ;))
Najpierw trzeba by zostać rolnikiem (co jest dziś niemal niemożliwe dla nie-rolnika), który może robić biznes na preferencyjnych warunkach. Zwykłego kowalskiego szybciej dziś zjedzą wszelkie zusy srusy i podatki niż zdąży biznes rozwinąć...
No jasne, że jakby nie tatuś to kto. Weź tu dzisiaj cokolwiek ogarnij.
Typowy polskoburaczany komentarz potomka chłopa pańszczyźnianego.
Miał to zainwestował. No i chooj ci do tego.
Jak by płacił normalne podatki, a nie jak cwaniak krusowy, to by gó... miał.
Odezwał się zawistny suweren
Miałem okazję spróbować w barze hotelu Ibis w Poznaniu
Nigdzie więcej nie widziałem ani w sklepie ani w barach
Inna sprawa ,że nie jestem znowu takim bywalcem
Musze spróbować! Do Ibisu mam blisko, a piwowarom pogratulować!
Gzub nazwa niekoniecznie biznesowa.
Przydałaby się jeszcze restauracja z dobrym żarciem do kompletu
Ale tacie krusowcowi też ten hajs z nieba sam nie spadł.
W sumie to przecież dobrze, że pieniądze i pomysły spotkały się w rodzinie.
Zamiast zazdrościć, lepiej gratulowac i kibicować. Spróbuj, będziesz zdrowszy i spokojniejszy.
Trzeba mieć pomysł i chęć!
Ty tak zawsze nienawidzisz ludzi?