Wojciech Listkowski twierdzi, że omal w swoim aucie nie zginął. Dwa razy. - Pierwszy raz na trasie do Kielc. Wyprzedzam. Samochód wchodzi w stan awaryjny. To oznacza, że obroty spadają poniżej 2 tys. Samochód mi zwalnia. Nie mam na to wpływu! Naprzeciwko jedzie tir. Samochody zjechały się w kupę i nie chcą mnie wpuścić z powrotem. Żona i córka krzyczą! Miałem szczęście. Wjechałem do rowu.
Drugi raz w Gdańsku. - Wjeżdżałem na rondo. Samochód stanął w płomieniach. Katalizator zablokował spaliny. Rozerwało rurę wydechową. Zacząłem go gasić.
Wszystkie komentarze