Wojciech Listkowski twierdzi, że omal w swoim aucie nie zginął. Dwa razy. - Pierwszy raz na trasie do Kielc. Wyprzedzam. Samochód wchodzi w stan awaryjny. To oznacza, że obroty spadają poniżej 2 tys. Samochód mi zwalnia. Nie mam na to wpływu! Naprzeciwko jedzie tir. Samochody zjechały się w kupę i nie chcą mnie wpuścić z powrotem. Żona i córka krzyczą! Miałem szczęście. Wjechałem do rowu.
Drugi raz w Gdańsku. - Wjeżdżałem na rondo. Samochód stanął w płomieniach. Katalizator zablokował spaliny. Rozerwało rurę wydechową. Zacząłem go gasić.
Przerywa opowieść. A po chwili dodaje: - Żałuję. Gdyby się spalił, miałbym spokój.
Listkowski mercedesa E 270 CDI kupił jesienią 2002 r. za 243 tys. zł. - Za pieniądze, które wydałem w tym czasie u dilera pana Zasady, można było w tym czasie na warszawskim Żoliborzu kupić dwa mieszkania po 40 metrów. Te ćwierć miliona to na dziś jakieś 700-800 tys., jeśli chodzi o siłę nabywczą.
- Po co mi taki samochód? Chciałem się dowartościować - wzrusza ramionami Listkowski. - Kupić raz nowe auto. Nowy mercedes to było marzenie mojego życia.
"Marzenie" pierwszy raz w serwisie było już po dwóch miesiącach. - Padły podkładki hydrauliczne. Nie wiem nawet, co to jest. Coś z zawieszeniem.
W styczniu nawaliło zawieszenie. W marcu silnik zaczął wyć. Auto ciężko wchodziło w wysokie obroty. Paliło jak smok. Zamiast 6 litrów ropy - 11. Serwis po pięciu miesiącach odkrył, że zepsuła się pompa i wtrysk. Nawet na felgach po pół roku pojawiły się purchle.
- Żona, jak wyjeżdżałem z domu tym złomem, trzymała koło siebie mapę z serwisami, aby zmieścić się w granicach 50 km od serwisu. Wtedy holowanie było gratis.
Mercedes w marcu 2003 r. był w serwisie 10 dni, w maju 21, we wrześniu 10, a w grudniu 5. W nowym roku to samo. Maj 2004 - 17 dni, czerwiec - 20, a w lipcu aż 27 dni. W sumie wizyt zdaniem Listkowskiego było blisko 50!
W serwisie słyszał: to nowe dziecko Mercedesa, proszę dać nam szansę. Kiedy skarżył się na wchodzenie auta w stan awaryjny, pracownik poradził: niech pan tankuje lepsze paliwo. Gdy samochód ściągało na prawą stronę, usłyszał: wina opon. Po kilku tygodniach reklamacji wymieniono mu... jedną.
Od połowy 2004 r. Listkowski zaczął odbierać auto z serwisu z rzeczoznawcą. Jeden odbiór - 2 tys. zł. - Auto jest dotknięte wadami układu kierowniczego, zawieszenia kół przednich, hamulców przednich zagrażającymi bezpieczeństwu jazdy - stwierdził ekspert. - Stwierdzone w niniejszej opinii wady są skutkiem błędów wykonawczych procesu produkcji i napraw i powinny być usunięte - napisał w opinii.
Czytaj też: "Co o sprawie sądzi sam Mercedes?"
Listkowski we wrześniu 2004 r. zostawił samochód w serwisie. Chce zwrotu 247 tys. zł. Mercedes uważa, że auto zostało naprawione, a Listkowski je porzucił. W ramach ugody zaproponowano mu jednak, że odkupią auto po cenie rynkowej. Pod warunkiem że kupi w Mercedesie nowe - ze zniżką 12 proc.
Sprawa jest w sądzie. W pierwszej instancji - sześć lat. Przez dwa nic się nie działo. Pomogła dopiero skarga Listkowskiego na przewlekłość postępowania.
Sędzia wizytator Edyta Mroczek 14 lutego 2006 r. odpisała: "Po zapoznaniu się z aktami sprawy uprzejmie informuję, że podzielam zarzuty w niej zawarte. Wobec powyższego w ramach przysługujących mi uprawnień objęłam niniejszą sprawę nadzorem administracyjnym oraz zobowiązałam do podjęcia niezwłocznie czynności w sprawie".
Od pisma minęło ponad trzy lata. Sprawa stoi w miejscu. - O przepraszam - wyjaśnia Listkowski. - W tym roku sąd wreszcie powołał biegłego. Już po sześciu latach!
- W takim tempie sprawa może trwać i kolejne sześć lat, zanim zapadnie prawomocny wyrok - rozkłada ręce prawnik, którego zapytaliśmy o zdanie. - To dopiero pierwsza instancja. Nawet jak wyrok wreszcie zapadnie, to strony i tak pewnie się od niego odwołają.
Nie za długo to trwa? - Sądy są niezawisłe - wzrusza ramionami.
Samochód cały czas stoi w Mercedesie. Spółka przedstawiła na sali sądowej rachunek za jego parkowanie: 61 tys. zł. - My sprzedajmy dużo samochodów. Nie jest tajemnicą, że każdemu producentowi zdarzają się lepsze i gorsze momenty. Zawsze jeśli pojawiają się problemy, staramy się jednak załatwić sprawę z klientem polubownie. Z panem Listkowskim też usiłowaliśmy dojść do porozumienia - wyjaśnia Bogusław Kowalski, prezes zarządu Mercedes-Benz Warszawa Sp. z o.o.
Kowalski żałuje, że nie dało się tej sprawy załatwić jeszcze w 2004 r. - Czekamy teraz na wyrok sądu - twierdzi prezes.
Wszystkie komentarze