Być windykatorem to trudna i odpowiedzialna praca. Można ją wykonywać uczciwie, próbując wspólnie z dłużnikiem znaleźć wyjście z tarapatów finansowych (o ile ów dłużnik oczywiście zdradza również taką chęć), albo byle jak, czyli starać się wycisnąć pieniądze, stosując dowolne, niekoniecznie zgodne z prawem, metody. Na przykład molestując pracodawcę osoby, która nie spłaciła długu, albo sąsiadów.

Oto nowy patent: poprosić o pomoc... komornika. Niech doręczy wezwanie do zapłaty, a dłużnikowi od razu spadną kapcie z nóg. Numer jest szyty grubymi nićmi, ale działa doskonale. Wyobraź sobie, że nie spłacasz rat kredytu. Bank wysyła monit, jednak bez skutku. Załóżmy, że kolejny monit dostaniesz już od... komornika sądowego. Przestraszysz się, prawda? A przed oczami stanie ci obraz dżentelmenów wynoszących z twojego mieszkania meble.

Jeden z moich czytelników dostał niedawno dwa pisma od komornika działającego przy Sądzie Rejonowym w Zabrzu. Pierwsze z tych pism było zatytułowane "Doręczenie". Komornik, powołując się na przepis art. 2 ust. 4 ustawy o komornikach sądowych i egzekucji (który mówi o tym, że komornik ma prawo doręczania zawiadomień sądowych, obwieszczeń, protestów i zażaleń oraz innych dokumentów), doręczył klientowi "decyzję o skierowaniu sprawy na drogę postępowania sądowego". Drugie pismo zawierało "postanowienie o kosztach postępowania".

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Więcej
    Komentarze
    4lQRPQjp1mIyxot5e7uvzpU3g6i7pNkPI4G1n33EGaU=