Wydawanie zremasterowanej wersji gry z 2014 roku jest trochę jak wydanie na Blu-ray w jakości 4K filmu, który wcześniej był dostępny tylko na DVD. W przypadku "Assassin's Creed: Rogue Remastered" mówimy o filmie, który - choć ma dopiero cztery lata - już zdążył się postarzeć. Mimo to nadal jest całkiem przyzwoitym filmem.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Początki serii "Assassin’s Creed" sięgają 2007 r. O tym, jak popularny i opłacalny to produkt, niech zaświadczy fakt, że od tamtej pory ukazało się 11 kolejnych części sagi (a mówimy jedynie o dużych tytułach, bo tych na platformy mobilne i różnego rodzaju spin-offów jest kolejnych kilkanaście). Do tego trzeba jeszcze dołożyć serię książek (w większości mało ambitnych - bo po prostu opisujących fabułę gry 1 do 1), a także film z Michaelem Fassbenderem w roli głównej. Nie najlepszy swoją drogą.

O co w tym wszystkim chodzi?

Zanim ziemię opanowała rasa ludzka, planetę kontrolowała Pierwsza Cywilizacja. Dzięki technologicznemu zaawansowaniu udało jej się stworzyć człowieka, a także serię artefaktów - Fragmentów Edenu - służących do kontrolowania naszej rasy. Po wielu latach niewoli ludzkość zbuntowała się przeciwko swoim panom - Adam i Ewa skradli Jabłko Edenu i stanęli na czele rewolucji. Wojnę przed rozstrzygnięciem zakończył kataklizm. Słoneczne rozbłyski zniszczyły planetę i znacznie przerzedziły szeregi - tak ludzi jak i Pierwszej Cywilizacji. Przedstawiciele tej drugiej pozostali w ukryciu, podobnie jak zbudowane przez nich świątynie i Fragmenty Edenu. Tak rozpoczęła się historia świata, w którym żyjemy.

W czasach nowożytnych o prastare artefakty i wiedzę Pierwszej Cywilizacji walczą dwa ugrupowania - templariusze i asasyni. W 2007 r. - w pierwszej części gry dostaliśmy zalążek tej historii - poznajemy zakon asasynów z czasów jego początków - podczas krucjat w Ziemi Świętej. Wcielamy się w rolę Altaïra Ibn-La'Ahada, asasyna, który zabija kolejnych templariuszy, by odnaleźć Jabłko Edenu. Arsenał środków ma jeszcze dość ubogi: najważniejszym jest ukryte ostrze pozwalające na efektowne i skuteczne skrytobójstwo. Natomiast jednym ze znaków charakterystycznych zakonu asasynów jest „skok wiary” - członkowie bractwa zabójców potrafią wspiąć się nawet na najwyższą świątynię w Mekce albo Damaszku, by potem bezpiecznie (i bez połamania karku) zeskoczyć do stogu z sianem.

Assassin's Creed
Assassin's Creed mat. prasowe

„Nazywam się Desmond Miles...”

Na razie wszystko jasne? To teraz dodajmy kolejny poziom złożoności: templariusze i asasyni walczą ze sobą również w XXI wieku. Animus, sztuczna inteligencja, pozwala im odtwarzać pamięć genetyczną przodków. W ten sposób Desmond Miles, nasz protagonista w pierwszych pięciu grach, przeżywa wspomnienia swoich przodków, by odkryć sekrety i miejsca ukrycia Fragmentów Edenu. Najpierw Altaira, potem - w "Assassin’s Creed II", "Brotherhood" i "Revelations" - jest florenckim szlachcicem Ezio Auditore, a w części trzeciej bada dzieje templariusza Haythama Kenwaya (brytyjski żołnierz i kolonista w czasach amerykańskich wojen o niepodległość), a także syna Kenwaya, Connora, przez Indian nazywanego Ratonhnhaké:ton.

W serii zapoznajemy się też z losami pirata Edwarda Kenwaya (ojciec Haythama i dziadek Connora), Arno Doriana, asasyna z czasów rewolucji francuskiej, rodzeństwa Jacoba i Evie Frye’ów (podczas londyńskiej rewolucji przemysłowej). Ostatnia, najświeższa część serii cofa nas w historii do starożytnego Egiptu - a bohaterem jest Bayek.

Assassin's Creed: Origins
Assassin's Creed: Origins mat. prasowe

Shay Patrick Cormack, czyli Łotr Jeden

Z "Assassin’s Creed: Rogue" problem od samego początku był taki, że nawet wydawca potraktował ją trochę niesprawiedliwie, jako nagrodę pocieszenia dla posiadaczy konsol starej generacji. Kiedy 11 listopada 2014 r. seria wkraczała na PlayStation 4 tytułem "AC Unity" (historia Arno Doriana), tego samego dnia posiadacze PlayStation 3 dostali "Rogue".

Nie chodzi bynajmniej - jak w przypadku niedawnych "Gwiezdnych wojen" - o „łotra”, ale idiom „go rogue”, oznaczający niesubordynację i odmowę wykonywania rozkazów.

Tytułowym renegatem jest Shay Patrick Cormack, urodzony w XVIII-wiecznym Nowym Jorku syn imigrantów z Dublina. Cormack jest asasynem, uczy się fachu u Achillesa Davenporta - tego samego, który za kilkanaście lat będzie mentorem Connora Kenwaya, bohatera trzeciej części sagi o asasynach.

Historia opowiedziana w "Rogue" jest jedną z najlepszych w całej serii. Może dlatego, że jest najmniej czarno-biała. Zazwyczaj to asasyni są „tymi dobrymi”. Tym razem jest inaczej. Cormack już w pierwszych sekundach gry musi zmierzyć się z mało przyjemnym przełożonym, a z każdą godziną robi się coraz gorzej.

 

Motywy Bractwa stają się coraz mniej jasne, metody - brutalne i nie do przyjęcia. Cormack postanawia się zbuntować i - ani się obejrzy - staje się templariuszem. Odbywa się to w tak spektakularnych okolicznościach, że poprzedzające jego konwersję zdarzenie już w wersji na PlayStation 3 wyglądało epicko. Teraz - po technologicznym usprawnieniu grafiki - jest jeszcze lepiej. I choćby dla tego momentu warto zagrać w "Rogue". Zwłaszcza że poza wejściem na wyższy wizualny level nie zmieniło się praktycznie nic.

Tawerny, wieże kościołów i bitwy morskie

"Assassin’s Creed: Rogue Remastered" jest klasycznym "Assassin’s Creedem" - ze wszystkimi bolączkami i zaletami serii. Na główną bolączkę, czyli powtarzalność, seria cierpi od początku istnienia. Altair działał według schematu: podsłuchać, przesłuchać, zbadać dowody, namierzyć cel, zabić. Wszystko razy dziewięć. W międzyczasie wdrapywał się na kolejne punkty widokowe i skakał do wozów z sianem. Mało kreatywne, za to piękne: Mekka, Damaszek i Jerozolima odwzorowano bardzo wiernie.

Ezio Auditore, bohater kolejnych trzech części, dostał do dyspozycji dużo bardziej otwarty świat. Mógł brać udział w wyścigach po dachach, badać grobowce, rozbudowywać swoją posiadłość, werbować asasynów i wysyłać ich na misje. Connor dostał pod opiekę całą osadę. A także okręt - choć bitwy morskie, poszukiwania zatopionych skarbów i polowania na walenie były kwintesencją "AC IV: Black Flag" i przygód Edwarda Kenwaya.

Shay Patrick Cormack może wszystko to, co jego poprzednicy - ma "Morrigan", niewielki szkuner, którym podbija wody przybrzeżne Ameryki Północnej. Okręt można remontować i usprawniać, przeprowadzać abordaże, wreszcie, posłuży za środek transportu na mnóstwo wysp, gdzie znajdziemy ukryte skarby, punkty widokowe, ogrom różnego rodzaju „znajdziek” czy wreszcie budynki do remontu. Gra jest przeładowana aktywnościami wszelakimi. Mamy nawet mikrozarządanie w postaci misji floty.

Trudno ocenić, czy ten wysyp aktywności to plus czy minus. Za minusem przemawia fakt, że często są to aktywności mało ambitne, wymagające pójścia w określone miejsce, zabicia celu albo wspięcia się na dany budynek. Tak samo było w poprzedniczce - "Black Flag" - ale ta miała w sobie coś tak magicznego, że nawet idiotyczne bieganie po dachach za zapisami nutowymi szant dawało niewytłumaczalną radość. Gra aż prosiła, by wyczyścić mapę z każdego znaku zapytania i popłynąć w każdy jej zakamarek. To zabawa nawet na kilkadziesiąt godzin. "Rogue" to kolejne kilkadziesiąt godzin... tego samego. A że w tytule pojawia się magiczne słowo "remaster", jest też trochę ładniej. 

Assassin's Creed: Rogue Remastered
Assassin's Creed: Rogue Remastered mat. prasowe

Czy nie lepiej skoczyć z Notre Dame?

Wrażenie robi rozległy Nowy Jork, choć zdecydowanie nie jest on Wenecją - ani tym bardziej Paryżem, w którym Ubisoft upchał mnóstwo monumentalnych budynków. Właśnie na tle zjawiskowego Paryża widać, że choć mamy do czynienia z wersją „remastered”, to w porównaniu do "AC Unity" "Rogue" wciąż jest tym brzydszym bliźniakiem. Skok z Notre Dame przyprawiał o ciarki nawet tych bez lęku wysokości. Nowy Jork jest po prostu ładny.

Miasto jest także pełne zagrożeń. Skoro Shay Patrick jest templariuszem, to logiczne, że asasyni będą na niego polować - lubią się ukrywać w stogach siana, studniach czy za rogiem budynku, wyskoczyć i zadać cios w serce. "Rogue" nie daje więc graczowi chwili spokoju: musi cały czas mieć oczy szeroko otwarte i obserwować wskaźniki, bo moment nieuwagi może przypłacić życiem.

Czy zatem warto zgrać w nowy-stary "Assassin’s Creed"? Za zapowiadaną cenę 109 zł - z pewnością, bo jak na grę na konsole nowej generacji to kwota całkiem przyzwoita. Oczywiście odnosi się to do osób, które w ten tytuł jeszcze nie grały: różnica w grafice nie powala aż tak.

Warto również - przed zapoznaniem się z przygodami Shaya Patricka Cormacka - poznać losy bohaterów kilku wcześniejszych części. Inaczej fabuła może okazać się mało czytelna i zbyt złożona.

Ocena: 3,5/5

"Assassin’s Creed: Rogue Remastered", premiera 20 marca

Producent: Ubisoft

Dystrybucja: Ubisoft Polska

Gra dostępna na PlayStation 4 oraz Xbox One

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Aleksandra Sobczak poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze
    KzQIsTfdPjmUDztSvWdQjbX1I9YCNw/RAA1E1uxG640=